Od wielu dni zmagałam się z kontynuacją opowiadania. Doszłam jednak do momentu, w którym muszę zrobić sobie przerwę. Nie jestem w stanie wykreować rzeczywistości, która zadowalałaby mnie w wystarczająco, bym mogła całym sercem kontynuować tworzenie. 40 stron według Microsoft Office'a wydawało się być moją dumą. Wątpię jednak czy ten projekt będzie w stanie doczekać swojego finiszu.
Dlaczego?
Chodzi o narrację. Mogę potwierdzić, że porwałam się z motyką na słońce. Wcielenie się w postać Lucy, było trudniejsze niż myślałam - myślenie jej sposobem, przeżywanie jej życia. Skupiając się na kilku elementach, zaniedbywałam inne, które wydawały mi się istotne, co stwarzało, i nadal stwarza problemy co może mnie doprowadzić do błędów rzeczowych. I to mnie boli. Nie wiem czy przeceniłam swoje siły, biorąc się za takie przedsięwzięcie. Na dodatek publikując je w internecie.
Mimo, że w prawdziwym życiu słynę z tego, że zostawiam wiele rzeczy niedokończonych, teraz tak nie będzie. Nie do końca. Dojdę do momentu, który zaplanowałam jako moment, w którym wszystko ma się zakończyć. Moje pierwsze dziecko będzie kompletne.
A w moim umyśle wciąż kreuje się druga pociecha, która z racji doświadczenia, powinna być bardziej rozwinięta.
Teraz jednak, dłużej nie przeciągając - wrzucam rozdział.
***
Kuchnia
była opustoszała. I czysta. Naczynia i garnki pozmywane, schowane w szafkach
lub podwieszone na ścianach, a w pomieszczeniu unosił się, wciąż gryzący, odór
chemikaliów. Poza jednym małym garnkiem, wszystko pozostawało na swoich
miejscach. Na moje szczęście Matylda nie zapomniała o pozostawieniu posiłku dla
spóźnialskich.
Jaka
jestem głodna, dowiedziałam się dopiero jak nałożyłam sobie na talerz jeszcze
ciepły gulasz węgierski. Po pochłonięciu dokładki, postanowiłam poszukać mamy.
Zwykle o tej porze siedzi w gabinecie na piętrze, do którego prowadzi ukryte
przejście z jej sypialni. Ten niewielki pokoik jest jej samotnią i miejscem do
odpoczynku po długich godzinach zarządzania biznesem. Z reguły zaczytuje się w
książkach, przy kubku jej ulubionej herbaty.
I
tym razem, wychylając się zza kuchennych drzwi, nie spotkałam na korytarzu
nikogo. Dziwne… Gdzie się wszyscy podziali? Dziś poniedziałek, a hotel jakby
pozostawał w stanie hibernacji. Czyżbym zapomniała o czymś istotnym?
Nikt
nie odpowiedział na moje pukanie, ale drzwi pozostały otwarte wiec pozwoliłam
sobie wejść. Za kominkiem, od strony okna znajdowały się ukryte drzwi.
Uruchamiała je dźwignia ukryta w ozdobnej belce kominka, niedostrzegalna dla
niewprawnego oka i osoby nieznającej topografii budynku. Gdy wymacałam guzik,
ściana rozstąpiła się z cichym kliknięciem i ukazała przyciemnioną klatkę
schodową, prowadzącą na piętro, do gabinetu Ursuli Kaius.
Trudno
mi było znaleźć sprawę, o której chciałabym z nią porozmawiać, mając w umyśle
wypalone oblicza mitycznych kreatur, ożywających na moich oczach. Musiałam z
tym walczyć.
Zatrzymałam
się niepewnie, z pięścią zawieszoną w powietrzu, gdy usłyszałam rozmowę mamy z
kimś, kto najwyraźniej stał zaraz za drzwiami. Mężczyzna o wyjątkowo chłodnym,
beznamiętnym oraz syczącym głosie. Ich spotkanie nie należało do
najprzyjemniejszych – wyraźnie można było wyczuć napięcie pomiędzy rozmówcami,
również temat pozostawiał wiele do życzenia.
-
… zobaczyłem tylko jak wchodzi do środka, potem nie mogłem jej znaleźć –
usłyszałam – Przeszukałem najbliższą okolicę, ale moje poszukiwanie spełzły na
niczym – mężczyzna wypuścił powietrze przez zęby, jeszcze bardziej upodabniając
swój głos do gadziego syku.
-
Dobrze, mam tylko nadzieję, że nic niej się nie stało. Ale pamiętaj by od
dzisiaj mieć ją na oku. Po to zatrudniłam tego nowego, żebyś miał więcej czasu,
na to co do ciebie należy.
O
co jej chodziło? Ten syczący facet musiał być detektywem, jeśli zajmuje się
śledzeniem któregoś z pracowników. Mam tylko szczerą nadzieję, że Maggie i
Misha nie sprawiają problemów i to nie ich dotyczy to tajemnicze zlecenie…
-
Nie wiem czy cię to zainteresuje, ale widziałem tam jeszcze… - ostatnie słowa
jego wypowiedzi przytłumił wiatr, który musiał tłukł oknem o ramę, ukrywając w
drewnianym brzmieniu najistotniejsze słowa.
No
nic. Zebrałam się na odwagę i zapukałam. Szelest za drzwiami zrobił się
intensywny, ale nikt nie raczył mi odpowiedzieć. Czas dłużył mi się w
nieskończoność, a odpowiedzi wciąż nie było.
Choć
nie bałam się spotkania z matką, zrobiło mi się duszno. Ursula była drobną
osobą, o włosach mysiego koloru a wzrostem sięgająca mi poniżej ucha, jednak
posiadała ogromny autorytet pośród pracowników, a nawet przyjezdnych. Jej
postawa zdradzała siłę, jaka w niej drzemie lecz to oczy zdradzały prawdziwy
potencjał. Jasno błękitne tęczówki twarde i niewzruszone jak lodowiec, topiące
się jedynie za sprawą żaru rodzicielskiej miłości, były odzwierciedleniem
kobiety o duszy walecznej i gorącym sercu. Niestety by odnaleźć w sobie te siłę,
poświęciła nie tylko swoje zdrowie ale i wszelkie dobra materialne, które
pomogły nam chociaż po części spłacić dług ojca. Teraz, kiedy nadchodzą lepsze
czasy, a wizja rozwoju hotelu zaczyna być mniej odległa, Ursula zaczyna
odzyskiwać poczucie humoru. I to w zaskakującym tempie.
Mama
zaczyna wracać do stanu sprzed wypadku.
Niemniej
jednak jak już wcześniej wspominałam, nie lubię ukrywać przed nią prawdy, a
opowieść Haina była jednym z wątków, który musi pozostać ukryty w najdalszym
zakamarku mojego umysłu. Nie byłby to dobry pomysł, zważywszy na rozpoczynający
się sezon wakacyjny. Mama mogłaby zwolnić Haina, nim zdążyłby się wytłumaczyć.
A tego nie chcę, póki nie dowiem się wystarczająco wiele, by móc go osądzić.
Usłyszałam
sztywną komendę, zezwalającą na wejście do gabinetu więc to zrobiłam.
-
Ach, to ty. Myślałam że jak wszyscy jesteś na festynie.
Zapomniałam
o nim. Najważniejsza impreza w roku, a całkowicie wypadła mi z głowy. Ciekawe
dlaczego tak się stało?
-
Nie mam ochoty. Każdego roku jest praktycznie to samo, a z resztą miałam
oprowadzić Haina po hotelu.
-
Jak wrażenia? Nada się na hotelowego?
-
Nadaje się.
-
Coś więcej? – drążyła Ursula – Nie powiesz mi chyba, że przyglądałaś mu się. W
końcu jest na czym zawiesić oko.
-
Mamo! Ty też? Mogłam przewidzieć, że Maggie tak zareaguje, ale ciebie się nie
spodziewałam! – w międzyczasie usiadłam na wyłożonym miękkim obiciem parapecie
i oparłszy się o miękkie poduchy dorzuciłam niby od niechcenia – Dobrze, ma się
czym pochwalić. Jest bardzo uprzejmy i dobrze wychowany. Wysportowany także, a
to dobrze rokuje. Ale wydaje się dość… nietypowy.
-
Dlaczego? Coś z nim nie w porządku? – mama zdawała się być zaciekawiona
nowiną.
Nie
mogę jej zdradzić wszystkiego. Za wcześnie.
-
Wiesz, rozmawialiśmy sobie. Taka luźna konwersacja. Ale w końcu ni z tego ni z
owego, spytał się mnie czy wierzę w magię. Byłam nieco skonfundowana, ale
powiedziałam mu, że w pewnym sensie tak. Kiedy Hain o tym mówił, sprawiał
wrażenie bardziej ożywionego i równie pewny swoich racji. Powiedział mi o tym,
że niektóre mity i legendy zawierają w sobie prawdziwe zdarzenia. Potem zrobił
się lekko zaborczy więc musiałam uciąć naszą pogawędkę.
Mama
nie odpowiadała przez chwilę zastanawiając się nad czymś. Po czym wyjęła z
szuflady niewielką książeczkę z wyblakłą okładką i poplamionymi stronnicami.
Nie miała tytułu, ani nawet znaku, mówiącego cokolwiek o jej zawartości. Podała
mi ją i odparła:
-
Miałam ci ją podarować na urodziny, ale widzę, że teraz przyda ci się bardziej.
Nie zdążyłam jej opakować. Mam nadzieję, iż się nie obrazisz?
-
Co to jest? – spytałam zdziwiona.
-
Kilka miesięcy temu, przekopując gabinet w poszukiwaniu ważnych dokumentów,
natrafiłam na skrytkę. W szufladzie znalazłam zapadkę, która doprowadziła mnie
do skrytki za biblioteczką. Tam właśnie znalazłam ten stary wolumin. Przyjrzałam
go i wydał mi się na tyle interesujący bym podarowała go tobie.
Nie
wiedziałam co odpowiedzieć. Mama podarowała mi starą, cuchnącą stęchlizną
książeczkę i to miesiąc przed urodzinami. Zdecydowanie nie wiedziałam co jej
powiedzieć.
- Dziękuję – bąknęłam i pocałowałam Ursulę w
policzek.
-
Nie ma sprawy. Liczę, iż przypadnie ci do gustu – mówiąc to, z czułością
potargała mi włosy i przytuliła.
Ja
również nie pozostałam dłużna.
Jej
dotyk, przepełnił moje serce ciepłem, którego brakowało mi przez cały dzień. Na
dodatek wydawało by się, że ów wyraz matczynej miłości był żarliwszy niż
kiedykolwiek. Uścisk mamy był wyjątkowo
silny, jak gdyby nie chciała mnie wypuścić z ramion; jakby pragnęła mnie
zatrzymać przy sobie na wieki.
Nigdy
cię nie zostawię, powiedziałam sobie w duchu. I choć wiedziałam, że w sprawie
dalszego kształcenia jestem na straconej pozycji, to przez te wakacje chcę być
jak najbliżej niej. Będzie mi jej brakowało bardziej niż mogę sobie to
wyobrazić. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie muszę żyć teraźniejszością.
Inaczej strach o przyszłość oblecze mnie w nieprzepuszczalną kotarę, obojętną
na piękno dnia dzisiejszego.
Ścisnęłam
mamę jeszcze mocniej, czekając aż będzie gotowa na wypuszczenie mnie z objęć
bezwarunkowej miłości.
Wtedy
zdałam sobie sprawę. Miłość jest magią.
***