środa, 19 marca 2014

Czy to już koniec?

     Pogoda z wiosennej, postanowiła zmienić się w jesienną, nie wspominając nawet o zimowej, która widocznie nie miała w tym roku siły przebicia. Szarość i ponura atmosfera za oknem nie sprzyja do wychodzenia, a nawet zrobienie czegokolwiek graniczy z cudem. Może to i mój styl życia nie pomaga mi w spożytkowaniu czasu wolnego? Nie, lepiej zwalić to na pogodę.
     Od wielu dni zmagałam się z kontynuacją opowiadania. Doszłam jednak do momentu, w którym muszę zrobić sobie przerwę. Nie jestem w stanie wykreować rzeczywistości, która zadowalałaby mnie w wystarczająco, bym mogła całym sercem kontynuować tworzenie. 40 stron według Microsoft Office'a wydawało się być moją dumą. Wątpię jednak czy ten projekt będzie w stanie doczekać swojego finiszu.
     Dlaczego?
     Chodzi o narrację. Mogę potwierdzić, że porwałam się z motyką na słońce. Wcielenie się w postać Lucy, było trudniejsze niż myślałam - myślenie jej sposobem, przeżywanie jej życia. Skupiając się na kilku elementach, zaniedbywałam inne, które wydawały mi się istotne, co stwarzało, i nadal stwarza problemy co może mnie doprowadzić do błędów rzeczowych. I to mnie boli. Nie wiem czy przeceniłam swoje siły, biorąc się za takie przedsięwzięcie. Na dodatek publikując je w internecie.
     Mimo, że w prawdziwym życiu słynę z tego, że zostawiam wiele rzeczy niedokończonych, teraz tak nie będzie. Nie do końca. Dojdę do momentu, który zaplanowałam jako moment, w którym wszystko ma się zakończyć. Moje pierwsze dziecko będzie kompletne.
     A w moim umyśle wciąż kreuje się druga pociecha, która z racji doświadczenia, powinna być bardziej rozwinięta.
     Teraz jednak, dłużej nie przeciągając - wrzucam rozdział.

***

Kuchnia była opustoszała. I czysta. Naczynia i garnki pozmywane, schowane w szafkach lub podwieszone na ścianach, a w pomieszczeniu unosił się, wciąż gryzący, odór chemikaliów. Poza jednym małym garnkiem, wszystko pozostawało na swoich miejscach. Na moje szczęście Matylda nie zapomniała o pozostawieniu posiłku dla spóźnialskich.
Jaka jestem głodna, dowiedziałam się dopiero jak nałożyłam sobie na talerz jeszcze ciepły gulasz węgierski. Po pochłonięciu dokładki, postanowiłam poszukać mamy. Zwykle o tej porze siedzi w gabinecie na piętrze, do którego prowadzi ukryte przejście z jej sypialni. Ten niewielki pokoik jest jej samotnią i miejscem do odpoczynku po długich godzinach zarządzania biznesem. Z reguły zaczytuje się w książkach, przy kubku jej ulubionej herbaty.
I tym razem, wychylając się zza kuchennych drzwi, nie spotkałam na korytarzu nikogo. Dziwne… Gdzie się wszyscy podziali? Dziś poniedziałek, a hotel jakby pozostawał w stanie hibernacji. Czyżbym zapomniała o czymś istotnym?
Nikt nie odpowiedział na moje pukanie, ale drzwi pozostały otwarte wiec pozwoliłam sobie wejść. Za kominkiem, od strony okna znajdowały się ukryte drzwi. Uruchamiała je dźwignia ukryta w ozdobnej belce kominka, niedostrzegalna dla niewprawnego oka i osoby nieznającej topografii budynku. Gdy wymacałam guzik, ściana rozstąpiła się z cichym kliknięciem i ukazała przyciemnioną klatkę schodową, prowadzącą na piętro, do gabinetu Ursuli Kaius.
Trudno mi było znaleźć sprawę, o której chciałabym z nią porozmawiać, mając w umyśle wypalone oblicza mitycznych kreatur, ożywających na moich oczach. Musiałam z tym walczyć.
Zatrzymałam się niepewnie, z pięścią zawieszoną w powietrzu, gdy usłyszałam rozmowę mamy z kimś, kto najwyraźniej stał zaraz za drzwiami. Mężczyzna o wyjątkowo chłodnym, beznamiętnym oraz syczącym głosie. Ich spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych – wyraźnie można było wyczuć napięcie pomiędzy rozmówcami, również temat pozostawiał wiele do życzenia.
- … zobaczyłem tylko jak wchodzi do środka, potem nie mogłem jej znaleźć – usłyszałam – Przeszukałem najbliższą okolicę, ale moje poszukiwanie spełzły na niczym – mężczyzna wypuścił powietrze przez zęby, jeszcze bardziej upodabniając swój głos do gadziego syku.
- Dobrze, mam tylko nadzieję, że nic niej się nie stało. Ale pamiętaj by od dzisiaj mieć ją na oku. Po to zatrudniłam tego nowego, żebyś miał więcej czasu, na to co do ciebie należy.
O co jej chodziło? Ten syczący facet musiał być detektywem, jeśli zajmuje się śledzeniem któregoś z pracowników. Mam tylko szczerą nadzieję, że Maggie i Misha nie sprawiają problemów i to nie ich dotyczy to tajemnicze zlecenie…
- Nie wiem czy cię to zainteresuje, ale widziałem tam jeszcze… - ostatnie słowa jego wypowiedzi przytłumił wiatr, który musiał tłukł oknem o ramę, ukrywając w drewnianym brzmieniu najistotniejsze słowa.
No nic. Zebrałam się na odwagę i zapukałam. Szelest za drzwiami zrobił się intensywny, ale nikt nie raczył mi odpowiedzieć. Czas dłużył mi się w nieskończoność, a odpowiedzi wciąż nie było.
Choć nie bałam się spotkania z matką, zrobiło mi się duszno. Ursula była drobną osobą, o włosach mysiego koloru a wzrostem sięgająca mi poniżej ucha, jednak posiadała ogromny autorytet pośród pracowników, a nawet przyjezdnych. Jej postawa zdradzała siłę, jaka w niej drzemie lecz to oczy zdradzały prawdziwy potencjał. Jasno błękitne tęczówki twarde i niewzruszone jak lodowiec, topiące się jedynie za sprawą żaru rodzicielskiej miłości, były odzwierciedleniem kobiety o duszy walecznej i gorącym sercu. Niestety by odnaleźć w sobie te siłę, poświęciła nie tylko swoje zdrowie ale i wszelkie dobra materialne, które pomogły nam chociaż po części spłacić dług ojca. Teraz, kiedy nadchodzą lepsze czasy, a wizja rozwoju hotelu zaczyna być mniej odległa, Ursula zaczyna odzyskiwać poczucie humoru. I to w zaskakującym tempie.
Mama zaczyna wracać do stanu sprzed wypadku.
Niemniej jednak jak już wcześniej wspominałam, nie lubię ukrywać przed nią prawdy, a opowieść Haina była jednym z wątków, który musi pozostać ukryty w najdalszym zakamarku mojego umysłu. Nie byłby to dobry pomysł, zważywszy na rozpoczynający się sezon wakacyjny. Mama mogłaby zwolnić Haina, nim zdążyłby się wytłumaczyć. A tego nie chcę, póki nie dowiem się wystarczająco wiele, by móc go osądzić.
Usłyszałam sztywną komendę, zezwalającą na wejście do gabinetu więc to zrobiłam.
- Ach, to ty. Myślałam że jak wszyscy jesteś na festynie.
Zapomniałam o nim. Najważniejsza impreza w roku, a całkowicie wypadła mi z głowy. Ciekawe dlaczego tak się stało?
- Nie mam ochoty. Każdego roku jest praktycznie to samo, a z resztą miałam oprowadzić Haina po hotelu.
- Jak wrażenia? Nada się na hotelowego?
- Nadaje się.
- Coś więcej? – drążyła Ursula – Nie powiesz mi chyba, że przyglądałaś mu się. W końcu jest na czym zawiesić oko.
- Mamo! Ty też? Mogłam przewidzieć, że Maggie tak zareaguje, ale ciebie się nie spodziewałam! – w międzyczasie usiadłam na wyłożonym miękkim obiciem parapecie i oparłszy się o miękkie poduchy dorzuciłam niby od niechcenia – Dobrze, ma się czym pochwalić. Jest bardzo uprzejmy i dobrze wychowany. Wysportowany także, a to dobrze rokuje. Ale wydaje się dość… nietypowy.
- Dlaczego? Coś z nim nie w porządku? – mama zdawała się być zaciekawiona nowiną. 
Nie mogę jej zdradzić wszystkiego. Za wcześnie.
- Wiesz, rozmawialiśmy sobie. Taka luźna konwersacja. Ale w końcu ni z tego ni z owego, spytał się mnie czy wierzę w magię. Byłam nieco skonfundowana, ale powiedziałam mu, że w pewnym sensie tak. Kiedy Hain o tym mówił, sprawiał wrażenie bardziej ożywionego i równie pewny swoich racji. Powiedział mi o tym, że niektóre mity i legendy zawierają w sobie prawdziwe zdarzenia. Potem zrobił się lekko zaborczy więc musiałam uciąć naszą pogawędkę.
Mama nie odpowiadała przez chwilę zastanawiając się nad czymś. Po czym wyjęła z szuflady niewielką książeczkę z wyblakłą okładką i poplamionymi stronnicami. Nie miała tytułu, ani nawet znaku, mówiącego cokolwiek o jej zawartości. Podała mi ją i odparła:
- Miałam ci ją podarować na urodziny, ale widzę, że teraz przyda ci się bardziej. Nie zdążyłam jej opakować. Mam nadzieję, iż się nie obrazisz?
- Co to jest? – spytałam zdziwiona.
- Kilka miesięcy temu, przekopując gabinet w poszukiwaniu ważnych dokumentów, natrafiłam na skrytkę. W szufladzie znalazłam zapadkę, która doprowadziła mnie do skrytki za biblioteczką. Tam właśnie znalazłam ten stary wolumin. Przyjrzałam go i wydał mi się na tyle interesujący bym podarowała go tobie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Mama podarowała mi starą, cuchnącą stęchlizną książeczkę i to miesiąc przed urodzinami. Zdecydowanie nie wiedziałam co jej powiedzieć.
 - Dziękuję – bąknęłam i pocałowałam Ursulę w policzek.
- Nie ma sprawy. Liczę, iż przypadnie ci do gustu – mówiąc to, z czułością potargała mi włosy i przytuliła.
Ja również nie pozostałam dłużna.
Jej dotyk, przepełnił moje serce ciepłem, którego brakowało mi przez cały dzień. Na dodatek wydawało by się, że ów wyraz matczynej miłości był żarliwszy niż kiedykolwiek.  Uścisk mamy był wyjątkowo silny, jak gdyby nie chciała mnie wypuścić z ramion; jakby pragnęła mnie zatrzymać przy sobie na wieki.
Nigdy cię nie zostawię, powiedziałam sobie w duchu. I choć wiedziałam, że w sprawie dalszego kształcenia jestem na straconej pozycji, to przez te wakacje chcę być jak najbliżej niej. Będzie mi jej brakowało bardziej niż mogę sobie to wyobrazić. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie muszę żyć teraźniejszością. Inaczej strach o przyszłość oblecze mnie w nieprzepuszczalną kotarę, obojętną na piękno dnia dzisiejszego.
Ścisnęłam mamę jeszcze mocniej, czekając aż będzie gotowa na wypuszczenie mnie z objęć bezwarunkowej miłości.

Wtedy zdałam sobie sprawę. Miłość jest magią.

***