czwartek, 25 września 2014

Jejku, jak mogłam do tego dopuścić?

Ufff, nie wiem jak to powiedzieć... Dobrze zacznę z grubej rury.
Wakacje minie sprzyjają. Dostałam zastoju, ale jesienna pogoda i kilka kropel magicznego trunku naszych pradziadów sprawiło, że powróciłam do łask własnej wyobraźni.
I choć potrzebowałam długiego pasu startowego, żeby oderwać się od ziemi, w końcu dałam radę.
Nie przedłużając - wrzucam kontynuację opowiadania.
Przepraszam, że Ci którzy czytają moje bazgroły mogli zapomnieć o co chodzi, ale  w życiu tak bywa - bez iskry ognie nie będzie. Teoretycznie :)

            Jeśli sądziłam, że począwszy od dzisiejszego poranka moje życie zmieni się nie do poznania, to myliłam się bardziej niż bym tego chciała.
            Jedyna zmiana zaszła we mnie, wszystko wokół wydawało się tego nie zauważać. Słońce niczym pomarańczowy balon unosiło się, budząc porannych pracowników. Ptaki przegwizdywały się nawzajem, psy zaczynały śpiewać, a morze nieprzerwanie wystukiwało znane melodie o nadbrzeżne skały. Nic się nie zmieniło. Tylko ja czułam się… Właśnie jak?
            Inaczej. Jakbym po długiej nocy odsłoniła okna, a wpadające  do pokoju promienie boleśnie wwiercały się aż po dno mojego mózgu. Póki nie przyzwyczaję wzroku do jasności, nie zobaczę nic prócz światłości – czuję ją, smakuję jej ciepło lecz kurczowo zaciskam powieki. Wiem, że nieprzyjemne uczucie niedługo minie, a kiedy otworzę oczy otrzymam coś wartego czekania. Powita mnie piękno dnia, które przedtem istniało tylko w wyobraźni przestraszonego dziecka, i oczyści mnie z pozostałości nocy. Tak, czuję się zdecydowanie lepiej.
             Przygotowanie się do wyjścia zajęło mi więcej czasu niż zwykle. Przez nieznośne roztargnienie nie byłam w stanie skupić się na wykonywanej czynności, ale moje myśli przyjęły jak najbardziej spójny kierunek – niby od niechcenia zatrzymując się na tych nielicznych spotkaniach z Hainem. Moja nieporadność zakończyła się wraz z dotykiem zimnej posadzki przy próbie zejścia na śniadanie .
            - Buty. Zapomniałam o butach – wpadłam do sypialni, złapałam leżącą na środku pokoju tenisówkę i wyciągnęłam się na podłodze w poszukiwaniu jej przyjaciółki – Wiem gdzie jesteś, nie myśl, że się przede mną schowasz! – zaczęłam energicznie grzebać pod łóżkiem, czego efekt odczuły palce, z impetem natrafiając na kant biurka – Auć! Tego jeszcze brakowało. A to co? – chwyciłam pulsującą dłonią za grzbiet jakiejś książki – Prezent od mamy. Chyba najwyższa pora zobaczyć co kryje ten wyblakły błękit… – w tym momencie zauważyłam spod zwiniętej narzuty nosek poszukiwanego trampka. Z trudem postanowiłam przełożyć przeglądanie książki na później.
Umieściłam ją w bezpiecznej skrytce pod jedną z podłogowych desek. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, w końcu była to książka jak każda inna. Nie miałam czasu na zastanowienia więc pospiesznie zawiązałam sznurówki i pobiegłam do kuchni.
- Mama powiedziała, że nie masz dzisiaj nic do zrobienia – poinformowała mnie Matylda, przy śniadaniu – Możesz się pokręcić po ośrodku – gospodyni poprawiła podskakującą pokrywkę i wymierzyła we mnie drewnianą łyżką – Tylko pamiętaj, obiad o ustalonej godzinie i żebym nie musiała…
            Nie zdążyła dokończyć, gdyż udało mi się ją zdezorientować. Wystarczył całus w policzek, by jej rysy złagodniały, a zmarszczka, która pojawia się zawsze kiedy Matylda zaczyna wydawać swoje polecenia, wygładziła się.
            - Do zobaczenia za kilka godzin – i szybko czmychnęłam za drzwi.
            Dłużej nie czekając, pospieszyłam do hallu, w którym mieściła się recepcja.  Lada nie była duża,  ale idealnie pasowała do staroświeckiego wystroju hotelu. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Za nią stare skrzypiące schody prowadzące do pokoi dla gości, zajmujące dwa piętra, a parter przeznaczony był dla służby i na pomieszczenia gospodarcze. Przy drugim wejściu, tam na końcu korytarza  z którego przyszłam, mieści się dostępny dla wszystkich salonik – nawet dla gości, zadecydujących zawędrować tak daleko.
            Skierowałam się do prawego skrzydła i zatrzymałam się przed pokojem Haina. Wiedziałam gdzie mieszka, bo do wczoraj był to nasz jedyny wolny pokój pracowniczy. Rozejrzałam się i zapukałam, a kiedy otworzył mi drzwi wepchnęłam go z powrotem do środka. I choć impet pchnięcia przewrócił go na łóżko, chłopak nie wydawał się zdziwiony – wręcz przeciwnie jakby się tego spodziewał.
            Wycelowałam w niego palcem i zagroziłam:
            - Jeśli to tylko twoja marna mistyfikacja, pożałujesz tego – dałam znak żeby usiadł, a sama zajęłam miejsce na krześle naprzeciwko niego – A teraz zamieniam się w słuch - groźna mina i założone ręce powinny spełnić swoje zadanie.
            I owszem spełniły. Chłopak odgarnął blond włosy z twarzy i wyprostował się. Rozpoczął poważnym tonem,  bez cienia zdenerwowania:
            - Do następnej pełni księżyca musisz się dowiedzieć jak najwięcej o naszych rasach. Mogę nauczyć Cię jedynie podstaw, ale to wystarczy. Jak wrócimy do Królestwa, zostaniesz wysłana na uczelnię, tam zostaniesz odpowiednio przeszkolona. Jeśli stosunki między rasami nie zostaną zmienione w przeciągu tych kilku tygodni, zostaniesz wysłana w następnej kolejności do Smoków i Golemów.
            - Dobrze. Niech będzie. Ale co z moją matką? Zostanie tutaj czy pojedzie ze mną?
            Jego mina mówiła wszystko.
            - Przykro mi. Takie są zasady, nikt bez zaproszenia nie dostanie się za barierę otaczającą miasto. Możesz ją okłamać albo powiedzieć prawdę. Zrób co uważasz.
            - Mam jeszcze czas. Pięć tygodni to sporo czasu. Prawda?
            Skinął smutno głową.
Proszę, nie patrz tak na mnie. Nie potrzebuję twojej litości. Przestań!
            - Będziemy spotkać się po pracy – jakby czytał mi w myślach, opuścił wzrok i mówił dalej – Znasz miejsce, w którym nikt nam nie przeszkodzi? Najbezpieczniej byłoby gdyby jak najmniej osób wiedziało o naszej nauce – dla ich własnego dobra oczywiście. Ludzie są chciwymi istotami, a za odpowiednio wysoką opłatą potrafią wydać nawet własną rodzinę.
            - Naprawdę sądzisz, że ktoś z moich bliskich mógłby zdradzić? – nie przeginaj…
            - Nie wiem, ale nie będę ryzykować. Stawka jest za wysoka, w takim wypadku mało znaczący błąd może przeważyć na powodzeniu mojej misji, a co za tym idzie - również życiu tysięcy ludzi.
            Skinęłam ze zrozumieniem. Jednak jedna kwestia nie dawała mi spokoju.
            - Czy istnieje szansa, że się pomyliłeś?  Co jeśli nie jestem waszą wybawczynią tylko zwykłą śmiertelniczką? Jaką cenę  przyjdzie nam zapłacić za taką pomyłkę?
            Hain milczał. Powieki miał przymknięte, na czoło wstąpiła bruzda.
            - Nie mogłem się pomylić. Jak wcześniej mówiłem, żyjemy tylko po to, by spełnić nasze przeznaczenie. Ty jesteś moim – mówiąc to, Hain ani razu nie spojrzał na mnie.
            - Przykro mi – I tak było. Naprawdę. Wierzyłam mu, ale nie byłam w stanie zrozumieć jednego.  Jak się czuje ze świadomością, że za miesiąc jego życie skończy się na dobre? – Przepraszam.
            - Za co? Niczym nie zawiniłaś.
            - Głupio mi za moje zachowanie. Gdybym wiedziała….
            - Ale nie wiedziałaś. Nie możesz się za to obwiniać – spiął twarz, jakby siląc się na uśmiech. Nie mógł i nie dziwiłam mu się.
            - Widziałeś kiedyś jak wygląda taka śmierć? – pytanie samo wypłynęło z ust. Byłam tym zafascynowana, w końcu to dla mnie całkowita nowość, ale bałam się jego reakcji.
            Bzdury. Bałam się go zranić.
            - Nie martw się, pytaj o co chcesz. Na twoim miejscu też bym o to spytał – odczekał chwilę ważąc w ustach słowa, które miałyby wytłumaczyć komuś takiemu jak ja, coś co przeżyła osoba z innego świata – Owszem widziałem takie zdarzenie i to niejednokrotnie. Tak gdzie się wychowałem, przed oczami całej społeczności wynosi się taką śmierć do rangi rytuału – wziął oddech, a kłykcie które od jakiegoś czasu pocierał zdążyły przybrać czerwony kolor – Rytuał Wypełnienia, bo tak nazywa się czas śmierci i oddania hołdu syrenom, może być w pewnym stopniu porównywalny z waszą ceremonią pogrzebową. Z tym jednym wyjątkiem, że syreny  w danym momencie  jeszcze żyją. Najwyższy budynek naszego państwa-miasta staje się na ten czas ołtarzem, na który wystawiony zostaje osoba, która kończy życie. Taki ktoś kroczy po licznych schodach, by
na samym szczycie spotkać się Neptunem. Syreni wiwatują, a wybrany zostaje błogosławiony przez Władcę. Po czym kładzie się na ołtarzu i po prostu umiera. Ponoć to tylko mgnienie oka.
            Zacisnął powieki  i zamilkł.
            Dałam mu czas. Czekałam do chwili, gdy nie wyrzucił z siebie kolejnej garści bolesnych przeżyć.
            - Mówią, że to nie jest straszne – kontynuował łamiącym się głosem – Krążą pogłoski, że to nie boli. Ponoć Neptun swoim dotykiem uśmierza każdy ból związany z odejściem. Ale nikt nigdy nie odszedł samotnie. Nikt nie dopełnił swojego przeznaczenia poza granicami Królestwa…
            Nieświadomie pogładziłam go po policzku ścierając powoli spływającą łzę. Jedna kropla, która powiedziała mi o nim więcej niż tysiąc słów. Hain nie pozostał dłużny, przykrywając moją dłoń i dociskając ją delikatnie do twarzy. Siedzieliśmy w milczeniu dłużący się w nieskończoność moment.
            Niestety nic nie trwa wiecznie, i chłopak szybko uciekł w stronę okna. Wyglądał jak gdyby ocknął się z lunatycznego snu, nie bardzo świadomy co robiło jego ciało.
            - Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem – jego głos brzmiał na powrót, jak zwykł do mnie mówić – grzecznie, ale zdecydowanie choć w tym momencie brak było w nim pewności – Nikomu o tym nie mówiłem. Poza tym nie przywykłem do odkrywania moich uczuć przed nieznajomymi, a nawet bliskimi.
            - Spokojnie, jak już zdążyłeś zauważyć twoja tajemnica jest ze mną bezpieczna - Póki nie uznam, że stanowisz dla mnie zagrożenie – Teraz jednak załóż swój najbardziej uprzejmy uśmiech i maszeruj do kuchni po śniadanie. Dzisiaj czeka cię niełatwy dzień, a nie możesz straszyć naszych gości!
            Przy wyjściu szepnęłam mu tylko, godzinę oraz miejsce spotkania i już mnie nie było.

            Hainie, wiem że ukrywasz przede mną o wiele więcej. I modlę się tylko by nie było to nic groźniejszego niż dotychczas.           

 ***