poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział właściwy.

Wiedziałam, że gdy przekroczę moją niemoc, wszytko później wyda się o wiele łatwiejsze. I tak jest.
Słowa płyną, a ja jestem zniewolona ich mocą sprawczą. Słowa przekraczają granicę umysłu, w równie niezrozumiały sposób pojawiając się na monitorze.
Tak. Uwielbiam moment, w którym wiem co chcę. Chwilę, w której  to ja jestem Stwórcą, i to właśnie ja kreuje coś, co może wydawać się fikcją literacką, choć tak na prawdę jest jedynie poukładanym wątkiem w psychicznej przestrzeni pisarza.
I właśnie to chcę dziś przedstawić - element mojej osobowości, cząstkę z tego co najbardziej w sobie cenię. Moc Wyobraźni.

Wyraźnie czułam, jak ktoś mną potrząsał. Spod pół przymkniętych powiek dostrzegłam przystojnego blondyna o błękitnych oczach.
- Kim jesteś? I dlaczego leżę na tej ławce? – Byłam skołowana. Nie miałam pojęcia co się zdarzyło, a tym bardziej dlaczego tu jestem. Czułam się jakby ktoś majstrował w mojej głowie, usuwając istotną część jaźni, po czym nieudolnie zamknął czaszkę pozostawiając ranę bez opatrunku.
Tak bardzo czegoś mi brakowało…
- Straciłaś przytomność, kiedy wchodziłaś do altany. Złapałem cię i położyłem tutaj – odpowiedział melodyjnym głosem młodzik, ale wydawał się być przejęty zaistniałą sytuacją – Lepiej się czujesz?
-Jeśli wcześniej mogłam powiedzieć, że nie było rewelacyjnie, to tak. Czuję się lepiej – wsparłam się łokciem na poduszkach, starając się usadowić nieco wygodniej, ignorując nieznośny szum w uszach – Długo byłam nieprzytomna? – spytałam, siląc się na uśmiech.
-  Nie więcej niż dwie minuty. Zdarzało ci się to wcześniej?
- Eh, pewnie to z przemęczenia. Wzięłam na siebie za dużo pracy i takie tego efekty – chciałam go jakoś pocieszyć. Wydawał się strapiony, a to przecież nie jego wina. Zrobił wszystko co mógł – Ale faktycznie przydałby mi się dzień odpoczynku – westchnęłam teatralnie i mrugnęłam do nieznajomego
Chłopak widocznie zaczynał się rozluźniać. Odwzajemnił uśmiech i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Ale gdzie moje maniery! Nie przedstawiłem się jeszcze. Nazywam się Hain i mam być zatrudniony w waszym hotelu jako…
- …pomoc hotelowa – dokończyłam za niego i dostrzegłam jak jego uśmiech się poszerza – Przepraszam. Jeśli wcześniej cię nie rozpoznałam, ale myślę, że mam chwilową amnezję. Jednak zaczynam sobie powoli przypominać – z trudem, ale zawsze coś. Zdaje mi się także, ze miałam cię oprowadzić po posiadłości i wytłumaczyć zasady pracy…
- Na pewno nie teraz. Zdecydowanie nie w takim stanie. Co powiesz na to, żebym odprowadził cię teraz do pokoju – odpoczniesz chwilkę, zrelaksujesz się – a potem w południe spotkamy się i zrobisz co musisz. Zgadzasz się?
Taak. Zdecydowanie potrzebuję chwilkę na odpoczynek. Dłuższą chwilkę.
- A czy mam wybór?
Jego uśmiech potwierdził, że nie. Delikatnie i jak na dżentelmena przystało, poprowadził do wejścia na latarnię. Tam mieliśmy się rozstać, kiedy ku mojemu największemu zaskoczeniu, ujął mnie jedną ręką pod kolanami, a drugą opierając na plecach zaczął wdrapywać się po kamiennych stopniach.
- Ty chyba sobie żartujesz! Zamierzasz mnie taszczyć trzysta stopni na górę? Spokojnie dam sobie radę! – próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale przede wszystkim po prostu wydostać się z jego żelaznego uścisku, aczkolwiek żadna z moich prób nie przyniosła pożądanego skutku. On tylko, śmiejąc się z mojej ułomności, szedł schodek za schodkiem, nie robiąc sobie żadnych przerw.
Po około dwusetnym stopniu, zdałam sobie sprawę, że nie mam najmniejszych szans w sprzeczce z tak upartym mężczyzną. Bynajmniej w geście poddania rozluźniłam się, znacznie utrudniając mu wspinaczkę, choć w żadnym stopniu nie dało się po nim poznać, czy i jak bardzo był zmęczony. Zaczęło mnie to zastanawiać. Jak bardzo wysportowane ciało musiało się kryć za tą materialną powłoką? Zaczęłam wsłuchiwać się w miarowy świst jego oddechu, coraz bardziej doceniając jego wytrzymałość. Pod koszulką czułam napięte mięśnie torsu, a silne ramiona otaczały mnie jak powlekane jedwabiem imadło.
Nagle dosięgła mnie fala gorąca. Powoli zatracałam się w jego ramionach, z całych sił starając się nie utonąć w toni prymitywnych odczuć, co w tej chwili wydawało się prawie niewykonalne.
Na ziemię, i to dosłownie, sprowadził mnie Hain stawiając rozluźnione stopy na posadzce przed pokojem. Chłód podłogi natychmiast ulżył spragnionemu ciału, pozwalając pozbierać rozbiegane myśli. Nim opuściłam mężczyznę, jeszcze przez moment starałam się odzyskać równowagę, opierając się o jego muskularne ciało.
- Dziękuję ci jeszcze raz. Nie musiałeś.
- Musiałem – odpowiedział, po czym ukłonił się z gracją – Spotkajmy się w południe na plaży, przy łuku.
- Widzę, że zdążyłeś się już obeznać w terenie? Zaimponowałeś mi Hainie, jestem pod wrażeniem. I nie chodzi mi tylko o twoje zaangażowanie.
- Jestem do usług
            Odchodząc posłał mi zniewalający uśmiech, który każda dziewczyna chciałaby zapamiętać do końca swojego życia.
Tylko czy mi będzie dane go zapamiętać?

***

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mini-rozdział

Wiem, trwało to cholernie długo, jednak udało mi się wykrzesać co nieco - a zadziwiająco ma to ręce i nogi, no i oczywiście jest ściśle powiązane z dalszymi przygodami Lucy, czego nie udało mi się dokonać wiele razy. Ale! Postaram się!

P.S. Wielkie dzięki dla polskiej komunikacji szynowej, która pomaga w wymyślaniu niezłych nowości!

***
            Złość. Gniew. Rozgoryczenie. Niepewność. Strach. Przerażenie. Ból. 
            Wszelkie negatywne emocje, które tylko potrafiłam nazwać, pochłaniały mnie. Złapały w podstępne sidła emocji, które kumulowały się w moim wnętrzu przez długi czas.
            Czułam się jakbym tonęła, opadała na dno nicości - w prost do źródeł niebytu. Mrok bezdźwięcznie wyciskał powietrze z mojej piersi, zalewając płuca bolesną ciemnością. Pozbawiał poczucia czasu, każąc w samotności walczyć z narastającym strachem, nie wiadomo jak długo. 
            Kiedy wystarczająco zatraciłam się w bezkresie smolistej nie-rzeczywistości, w oddali dostrzegłam ratunek. A tak przynajmniej mi się wydawało.
Wpół leżąc, wpół unosząc się przez moje ciało, aż od samych kończyn przebiegł impuls. Informacja w nim zawarta rozjaśniła przyćmiony umysł, dając mi do zrozumienia, że jest jeszcze szansa. Znajdowało się tu coś, co prawdopodobnie pomoże mi wydostać się z otchłani strachu. Otóż dłonie moje i stopy zostały oplatane przyjemną dla zmysłów cieczą, która ku mojemu największemu zdziwieniu zmieniła kształt, w bardziej pożądaną w tym momencie, konopną linę.
Kiedy więzy zaczęły się spinać coraz wyżej, wiążąc moją pierś i szyję, intuicyjnie wiedziałam, że są dla mnie ratunkiem, działają dla mojego dobra – wyduszając trującą czerń ukrywającą się gdzieś w najgłębszych zakamarkach duszy. Ciemność nade mną przeszyła świetlista lanca, rozrywając otaczającą noc, a oślepiające promienie zalały mrok, zastępując go intensywnym błękitem oceanu.  
Ostatnim co przyszło mi zapamiętać przed utratą świadomości, były słoneczne refleksy, penetrujące morską toń, sięgające po mnie dłonie i męskie oblicze.


***

Reszta już podczas procesu tworzenia. Może i to jest nieco bolesne, jednak przez większość czasu, próbowałam znaleźć swoisty łącznik pomiędzy tym co napisałam, a tym co zostanie dopiero stworzone. I taki właśnie łącznik wstawiam dzisiaj, a liczę, że pomoże mi on nieco w odbiciu się od pisarskiego dna :)

niedziela, 8 grudnia 2013

Z wakacji :) W końcu coś!

                 Tak, od dobrego półrocza nie mogę napisać niczego sensownego.  Wiem, że to moja wina - bo to ja piszę, ale czy mogę się wiecznie oskarżać o coś, na czego nie miałam bezpośredniego wpływu?
                Wszystko zaczęło się podczas letniej sesji. Nie byłam w stanie przyjąć wszystkich informacji, a musiałam ich posiadać jeszcze więcej. Stres związany z nadchodzącą sesją pożerał mnie od środka –wszystkie moje wnętrzności wywrócił do góry nogami, po czym zniknął równie szybko jak się pojawił, zostawiając mnie w stanie, o którym nie można by powiedzieć „zupełnie normalnym”. Ale sesja nie była uwieńczeniem pierwszego roku moich studenckich zmagań, co nie napawało szczególnym zadowoleniem.
                Wakacyjne badania terenowe były niejakim łącznikiem pomiędzy zajęciami na studiach, a wakacjami.  Co na początku wydawało się dość niedorzeczne – bo co to za dziesięć dni z beztroskiego czasu, które będę potem oceniane?  Jednak  pierwsze wrażenie okazało się bynajmniej mylne.
                Głuszyckie tereny górskie okazały się podświadomie oczekiwanym wytchnieniem od zgiełku, jakiego przyszło mi zaznać przez cały rok we Wrocławiu.  Wszechobecna zieleń; otaczające zewsząd góry i przecinające je wartkie potoki – to wszystko i o niebo więcej przeważyło szalę w stronę natury, która odniosła  miażdżące zwycięstwo ponad mój wstępny sceptycyzm.  Można było wyznaczyć jeden minus, który po dłuższym namyśle  okazał się ciekawym przeżyciem – otóż prawie codzienne wędrówki na prawie 900 metrowy szczyt, gdzie znajdowało się nasze miejsce pracy – ruiny zamku Rogowiec.  A pracą nazwać trzeba by przenoszenie kamieni,  oczyszczanie terenu ze zbędnych warstw gruntu czy hałdowanie w poszukiwaniu przeoczonych przez grupę badawczą XIV-XV wiecznych pozostałości ceramiki, kości czy metalowych akcesoriów.  Ale jakież było zadowolenie kiedy odnalazło się niewielki kawałek kości czy zęba, a co dopiero podkowę! Tak, było zabawnie – przez pierwsze cztery dni. Potem radość dawał nam tylko ciepły posiłek po ciężkim dniu.
                Resztę czasu mieliśmy dla siebie. I wykorzystaliśmy go jak na lipcowy okres przystało. A w moim przypadku było to bezustanne wędrówki piesze i przyzwoicie długie spanie. Wydawać by się mogło, że chodzenie po górach po ośmiogodzinnej pracy na szczycie jest już wystarczającym zużyciem energii życiowej do wieczora – co jakże trafnie stwierdzone, nie potrafiło pozbawić mnie zbliżenia z naturą. W końcu, mając coś na wyciągnięcie ręki, dlaczego nie warto po to sięgać? Wieczorem natomiast umilałam sobie czas obserwując niesamowite ilości gwiazd – w górach zdecydowanie więcej można zobaczyć!

                Tak mniej więcej, minęło mi pierwsze dziesięć dni lipca, czego nie żałuję , a i piątka równie dobrze wkomponowała się w mój indeks, przecinając czerwoną wstęgę na powitaniu, wolnego od zajęć,  okresu letniego!