Jak zaznaczyłam w poście, jutro ustny egzamin z języka angielskiego. Taka mała matura ustna, ale zamiast procentów są oceny. Nic przerażającego, jeśli nie liczyć przedstawienia tekstu na temat amerykańskiego peyotyzmu (Mogę dodać meksykańską wersję kultu peyotu. Bardzo ciekawa! Oczywiście w polskiej wersji językowej). Poza tym jutro około godziny 18 dostanę ponad tydzień na beztroskie leniuchowanie!
I oczywiście kontynuowanie opowiadania, którego kolejny fragment zamieszczę już dzisiaj. Następny już się kończy pisać (moje palce wyprawiają dzisiaj na klawiaturze prawdziwe wygibasy, a nawet się przy tym nie zmęczyły!), więc dodam go równie szybko.
Zatem miłego czytania, a ja zabiorę się do wewnętrznego zmuszania się do nauki! Nie wiem z jakim efektem, ale... warto próbować!
***
Kiedy Maggie wyszła, nie pozostało
mi nic jak ponownie zanurzyć się w pościeli i spróbować zasnąć. Miałam sporo
czasu do spotkania z Hainem, a Ursula jest dzisiaj poza hotelem więc nikt nie
będzie zadawał mi niewygodnych pytań. W kwestii notatnika posłuchałam
przyjaciółki - nie było to wielkim problem, a kto wie czy akurat się nie
przyda. Póki co był bezużyteczny.
Pomimo usilnych starań, nie udało mi
się zmrużyć oka. Uparcie analizowałam minione dni, starając się wychwycić luki
powstałe w wyniku zaniku pamięci. Niestety poprzednie dni wydawały się być
normalne. Za dnia praca i pomoc w prowadzeniu hotelu, są też wieczorne wędrówki
nad morze i kąpiele w towarzystwie księżyca. Nic nadzwyczajnego – żadnych
kłótni, a nawet pogoda wydawał się być idealna, choć na ten tydzień zapowiadane
były gwałtowne burze. A ich tam nie było. Wiadomo, pogoda nigdy nie jest
całkowicie pewna, jednak całkowity brak deszczu wydawał się podejrzany. A każdy
dzień wyglądał zwyczajnie. Zbyt zwyczajnie. Czułam, że brakowało w tym
spójności, jakby wyrwane pospiesznie kartki, fragmenty książki, miały pozbawić
czytającego istotnych informacji. Nie miałam tylko pojęcia jakich.
Choć za każdym razem gdy spoglądałam
w przeszłość, przeszywał mnie chłód pozostawionej tam pustki, uparcie
przywoływałam wspomnienia by móc znaleźć wskazówki, które finalnie przyniosą odpowiedzi. Po godzinie nieudanych prób,
rozbolała mnie głowa, jednak gdy spojrzałam na zegarek, byłam pewna, że zaraz
eksploduje. W pół do pierwszej! Spóźniłam się!
Błyskawicznie zerwałam się z łóżka,
w pospiechu popijając tabletkę przeciwbólową. Przed wyjściem zdążyłam jeszcze
poskromić niewdzięcznie wiszące strąki włosów oraz wciągnąć przez głowę
ulubiona bluzkę. Nie minęła minuta, nim byłam gotowa. Sto osiemdziesiąt sekund
później byłam już na tarasie, gnając na
łeb na szyję w kierunku altany. Hain już na mnie czekał.
Nie wyglądał na niezadowolonego, a
wręcz przeciwnie promieniował dobrym humorem. Co szczerze nie zdziwiło, gdyż od
początku widywany był z uśmiechem na ustach. Nie zaprzeczę, że wyglądał z nim
nieprzyzwoicie przystojnie, czego też zdecydowanie mu nie powiem. Ale jest
ktoś, kto nie ma takich zahamowań. Maggie zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem.
Poczułam ukłucie w żołądku.
Lucy,
ty zazdrośnico!
-
Cześć – zaczęłam nieśmiało – przepraszam za spóźnienie, ale najwyraźniej za
bardzo czułam się w ten odpoczynek. Mam nadzieję, że nie nudziło ci się przez
te kilka godzin?
-
Skądże, zdążyłem się już zaklimatyzować. I nie waż się przepraszać za to co cię
dzisiaj spotkało. Równie dobrze mogło się to stać komukolwiek. A powrót do
zdrowia po takim wypadku, zajmuje dobre kilka dni. Jak się czujesz?
-
Zdecydowanie lepiej. Chociaż dostałam migreny, ale to by było na tyle uszkodzeń
fizycznych. Nie złość się na mnie, ale po raz ostatni podziękuję Ci, za opiekę.
Muszę się przyznać, że poczułam się nieco zażenowana. Nigdy nie przyjmowałam
pomocy od nikogo poza własną rodziną, a to dlatego, że nie znoszę gdy ludzie
robią to z litości. Ten wyraz ich twarzy, kiedy otrzymujesz od nich wsparcie –
jakby ratowali konającego psa.
Za
dużo powiedziałam. Nie powinnam była. Nikomu o tym nie mówiłam, nawet mamie. A
on? Znam go ledwie kilka godzin, a czuję się niezwykle swobodnie w jego
towarzystwie.
-
Przepraszam. Nie chciałam mówić tego na głos – spuściłam wzrok, czekając na
jego odpowiedź.
On
jednak nic nie powiedział. Chwycił mnie za brodę, zmuszając bym spojrzała. Wpatrywał
się we mnie, wzrokiem którego nie potrafiłam odczytać, którego nie widziałam u
nikogo innego. Zaglądał w głąb mojej duszy.
-
Za często przepraszasz – mówiąc to, pocałował mnie w czoło i w policzki, po
czym równie powoli umieścił ostatni pocałunek na moich ustach. Ten, bardziej
czuły a zarazem delikatny dotyk jego warg, usadowił moje serce tuż pod samym
gardłem, zwiększając częstotliwość jego pracy. Gdy chłopak przestał, świat
przed moimi oczyma zawirował. Gdybym nie siedziała, zapewne upadłabym na
ziemię, co wyglądałoby wyjątkowo komicznie.
-
Dlaczego to zrobiłeś? – dzwony w mojej głowie, powoli cichły.
Znowu
to zrobiłeś. Posłałeś mi ten zalotny uśmiech. Proszę, nie rób tego ponownie, bo
się w tobie zakocham. To już się dzieje.
-
Co zrobiłem? – zapytał, zgrywając niewinnego – Spokojnie, pocałunek to nic
złego. Poza tym, robisz to całkiem nieźle.
Nie miałam zamiaru pokazywać mu, jak
bardzo spodobał mi się jego wybryk, oraz jak mocno pragnęłam by to powtórzył.
Pozwoliłam sobie jednak na uśmiech. Ale nie mogłam pozwolić, by czytał ze mnie
jak z otwartej księgi. Nie teraz, gdy tak krótko się znamy.
Pamiętaj Lucy, trzymaj ludzi na
dystans. Inaczej zostaniesz zraniona szybciej, niż się zorientujesz.
-
Lucy, muszę z tobą porozmawiać, koniecznie w jakimś odosobnionym miejscu – jego
twarz stężniała, a bez wygiętych ust wyglądał niemal groźnie.
W
moim sercu zakiełkowała niepewność, której nie zdołam wyplenić przez długi
czas. Jakież tajemnice skrywa twój umysł, niebieskooki?
-
Znam jedno miejsce – odparłam - Znajduje się na plaży niedaleko, zaraz za
cyplem. Jakieś pięć minut drogi stąd. To moje ulubione miejsce do pływania i
kiedy potrzebuję samotności.
Nie
wiem co on kombinuje, ale jeśli myśli, że tym pocałunkiem zamknie mi oczy, to
mnie nie docenia. I choć to było faktycznie, moje ulubione miejsce do nocnych
kąpieli, nie wybrałam go przypadkiem. Za łukiem skalnym zwisającym ponad
zatoczką, do której idziemy, znajdowała się jaskinia. Niewielki otwór, ukryty w
cieniu klifu, wygląda niewinnie, a skrywa pewną tajemnicę. Labirynt tuneli,
które znałam tylko ja. I tylko ja znalazłam drugie wyjście. Znam te korytarze
na tyle dobrze, by dotrzeć do wylotu jaskini bez błądzenia, nawet po ciemku. A
zwłaszcza po ciemku. Zatem plaża za cyplem nadaje się idealnie.
Szliśmy
w milczeniu. Najpierw musieliśmy zejść stromymi, wykutymi w skale schodami, by
dotknąć stopami bezpiecznego piasku. O tej porze dnia przypływ pochłonął
rozległe połacie plaży, które przy odpływie ciągną się przez ponad pół
kilometra. Teraz jednak zostało im niewiele ponad dziesięć metrów. To jednak
było wystarczające, by w razie potrzeby bezpiecznie wejść do jaskiń.
Pozwoliłam
by woda przepływała pod moimi stopami, kradnąc błyszczące drobinki i unosząc je
w głąb słonej toni. Znad wschodu nadciągały pierzaste olbrzymy, przesłaniając
niekiedy tarczę słońca, by dać odetchnąć promieniujących gorącem ciałom. Dawał
wtedy osobie znać orzeźwiający wietrzyk, porywając do tańca nasze włosy.
Do
zatoczki doszliśmy, kiedy słońce ponownie ogrzało nasze ciała. Hain odwrócił
się do mnie, złapał za rękę a jego oblicze znów się rozświetliło.
-
A więc to prawda. Jesteś tą, którą poszukuję – osunął się na kolana –
Księżycowa Pani.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz