wtorek, 30 kwietnia 2013

Strój Góralek Żywieckich część III


STRÓJ KOBIECY:


Głównymi ubraniami, jakie do końca XIX wieku nosiły kobiety, zrobione były z samodziałowego surowca– białego, ręcznie sporządzanego lnianego materiału.  Ubiory codzienne w związku ze swoją małą efektownością nie wzbudzały zainteresowania badaczy, jednak odwrotnie, stroje odświętne dokumentowano znacznie chętniej. Pierwotnie świąteczna wersja stroju, obok materiału samodziałowego zawierała tkaniny fabryczne.
Jak wcześniej wspomniane posiadanie butów w przypadku mężczyzn, tak w ubiorze kobiet ilość użytej w stroju wzorzystej tkaniny, stanowiła o zamożności rodziny. Większa ilość wzorzystych, kolorowych bawełnianych materiałów wyrażała wyższą pozycję społeczną, gdyż tkaniny te były w tamtych czasach stosunkowo drogie. Temuż kobiety, nie posiadające wystarczającej ilości pieniędzy na lepsze materiały musiały zadowolić się podobnymi tkaninami znacznie gorszej jakości.
Stroje odświętne kobiet w znacznej mierze nawiązywały do strojów mieszczańskich, czasem nawet do elitarnych, zmiany te jednak były tylko powierzchowne, pierwotne części stroju zostawiając w niezmienionym stanie. Podatne na takie mieszczańskie dodatki  były młode kobiety, przy czym starsze pozostawały przy swoich dawnych, noszonych za młodu elementach ozdobnych.
Kobiece stroje, bardziej różnorodne od męskich, posiadały dwa typy koszul, stanowiących kobiecą bieliznę. Pierwsza zwana ciasnochą, była rodzajem tuby opinającej biodra kobiet, można by nazwać ją mianem półhalki, a druga – olecko, krótka do pasa koszula bez kołnierza, z bufiastymi rękawami sięgającymi łokcia. Krótkie koszule, noszone były przez starsze kobiety jeszcze na początku XX wieku, równolegle w tym czasie koszule stawały się coraz dłuższe. Z rozciętym przodem i wiązany lub zapinany na guzik, z rękawami sięgającymi łokci bądź nadgarstków zdarzał się być szyty z podwójnie złożonej partii materiału. Niekiedy doszywano spód, który nazwano ciasnochą. Z czasem więc z dwóch odrębnych części stroju stworzono jedną, długą koszulę  z rękawami, zdobioną haftem lub koronką. Noszono także koszule na ramiączkach – odcinane w pasie, niekiedy marszczone w pasie o i zdobione koronką albo haftem. Już XX wieku powróciła dwuczęściowa bielizna, tym razem górna część stanowił zapinany na  guziczki stanik sięgający do pasa i mocno dopasowany do figury użytkowniczki.
Półhalki, podobnie do obowiązującej w tym okresie (druga połowa XIX wieku) mody mieszczańskiej ubierane kilka na siebie uwydatniały kopiastość figury. Podpaśniki góralskie były szerokie i suto marszczone, wiązane w pasie. Dół zakończony ażurowymi zębami lub szydełkową koronką. Nakrochmalone halki podtrzymywały szerokie, rozkładające się spódnice. Gdy jednak weszła moda na plisowane spódnice, półhalki się znacznie zwęziły.
Pod gorset, zakładano odświętna koszulę, która była cienka i długości do pasa. Były to odświętne oplecka rozcięte z przodu z krótkimi rękawami, przy szyi i na rękawach białymi lub kolorowymi haftami.
Nie wiadomo kiedy oplecka przekształciły się w koszule z kryzami. Były to koszule sięgające łokci lub nadgarstków z oszewką wokół szyi ale bez kolorowych ozdób.
Najbardziej efektowną częścią kobiecego stroju odświętnego był gorset, widocznie podkreślający kształt kobiecej sylwetki, nazywany przez góralki żywieckie kabotkami. Gorsety w miarę zamożności noszących je kobiet mogły być szyte z adamaszku, parteru, aksamitu lub manczesteru obszytego białym galonkiem. Dla kobiet biedniejszych pozostawiały tańsze materiały lub w  ogóle rezygnowały z kabatków.
Z biegiem czasu zmieniały się zdobienia, fason. Starsze kabotki miały wąskie ramiączka z dużym, półokrągłym dekoltem, zapinane na guziczki i dołem wykończone falbanką ułożona w kontrafałdy. Czasem samą ozdobą gorsetu był jego wzór niekiedy lamówki . Wraz z doskonaleniem umiejętności haftowania przez kobiet, otworzyły się przed nimi obszerne i różnorodne możliwości zdobnicze, ograniczone najczęściej jedynie wyobraźnią. Poszerzano więc ramiączka , zmniejszano dekolt by zwiększyć miejsce na coraz bardziej naturalistyczne hafty. Niektóre gorsety sznurowane czerwoną wstążką w opozycji kolorystycznej do tybetowych spódnic.
Zamiast gorsetów i koszulek noszona także kaftaniki z długimi rękawami, nazywane przez miejscowych jaklami lub jaklickami, jupeczkami bądź jupkami. Letnie kaftaniki szyto z ozdobych kretonów, wzorzystych berkali, batystów a nawet jedwabiu. Zimowe z jednokolorowych tkanin wełnianych i aksamitu. Odświętne tkaniny noszone przez młodsze przedstawicielki góralskiej społeczności, były zazwyczaj kolorów jaśniejszych i bardziej wyzywających niż osób starszych, które głównie zakładały ciemne, stonowane kolorystycznie jupki. Szyto je także z ciemnoniebieskich tkanin bawełnianych o drukowanym, drobnym, białym wzorem. Jakle sięgały nieco poniżej pasa, głęboko wcięte w kobiecą kibić, pod szyją zakończone stójką, a lekko bufiaste rękawy zwężały się ku ziemi. Zapięcie jupków stanowiły guziczki lub haftki. Tył uszyty, by układał się na biodrach w pofałdowaną baskinkę. Zdobiono je koronkami, guziczkami i kolorowymi tasiemkami.
Dawne spódnice górali żywieckich były szyte z białego, lnianego płótna, uszytego z dwóch zapasek – przedniej i tylnej, mających inne kolory.  W drugiej połowie XIX wieku rozpowszechnione były spódnice z samodziałowego płótna lnianego, drukowanego techniką batikową.  Na przełomie XIX i XX wieku dominującymi kolorami były ciemne barwy z naciskiem na czarne odcienie. Z odświętne uchodziły spódnice z cienkich, dość delikatnych prążkowanych materiałów wełnianych w odcieniach tego samego koloru. To materiał odzwierciedlał zamożność - forma wszystkich była podobna.
 W pierwszej połowie XX wieku, tył spódnicy marszczony był bardzo gęsto, przód znacznie mniej marszczony przykrywany był fartuchem. W tym samym czasie zaczęły się pojawiać spódnice układane w pasie w drobne zakładki, dolną część spódnicy usztywniano.
            Zapaski, czyli przednie fartuchy służyły do zabezpieczania przedniej części ubioru przed zabrudzeniem czyli miały tylko funkcję nie tyle estetyczną co praktyczną. Były głownie lniane, czasami z kretonu – wcześniej białe, później wzorzyste obszywane często haftem bądź koronką.
            Kobiece kierpce podobne były  do męskich, jednak przymocowywano je inaczej. Zaczynano od pięty, zawijając nadstawkami – sznur przewlekane przez otwory w okolicach pięty i krzyżowano.  Używano zamiast sznurów skórzanych rzemyków, nie wyglądających już tak efektownie. Do kierpców ubierano wełniane skarpety nazywane kopytkami, uszyte z  białej, owczej wełny a ozdobione na górze kolorowymi, najczęściej czerwonymi paskami. Jednakowoż po wojnie kierpce zostały całkowicie wyeliminowane ze strojów odświętnych. Noszone były wówczas proste, sznurowane buty na niewielkim obcasie.
            Różnorodne były takowo czepce noszone przez kobiety. Dawniej rodzaj czepca określał stan małżeński. Nie zachowało się niestety zbyt wiele historycznych dowodów na sposób noszenia czy wykonania takowych czepców.  Jednak zachowane do dzisiaj czepce  - rodzaj głębszej lub płytszej czapeczki z podkowiastym denkiem z tyłu, zawiązywane pod warkoczem, przykrywane były chustą. Czepce posiadały haftowane wstawki, a później szydełkowane siatki z grubych nici. Wiązane chustki były zwane smatkami gdzie dziewczęta nosiły je tylko w zimie, a zamężne na co dzień.
            Dawnym odświętnym nakryciem głowy były rańtuchy. W XIX  wieku szyto je z delikatnego płótna a były białe szale, które można było nosić także na ramionach – były prawie przezroczyste. W okolicy Żywca ozdabiano je koronkami.
            Zimowe okrycia wierzchne, z ciemnego sukna, podbite futrem oraz zdobione żółtym szychem. Nie były jednak noszone zbyt powszechnie z uwagi na jej kosztowność.
            Noszono zatem częściej podobne do męskich tobułów, skórzane kożuchy. Początkowo szyte z jasnej skóry, później z ciemnej obszytej czarnym barankiem. Niekiedy wzdłuż brzegów wyszyte kolorowymi nićmi. Sięgały one do bioder, pokryte wewnątrz ciemnym suknem i oblamowane czarnym futerkiem.
            Ważnym elementem ozdobnym stroju każdej kobiety była biżuteria. Zamożniejsze kobiety posiadały sznury prawdziwych korali. Były drobne, grube szerokie, wąskie okrągłe czy walcowate – im większe tym lepiej.

           
BIBLIOGRAFIA:
Filip E. T., Rosiek B., Strój górali żywieckich, t. III, Fundacja Braci Golec 2009
Kolstrung-Grajny K., Mieszczański strój żywiecki i jego historia, [w:] Karta Groni 1999, nr XX
Malicki. L., Strój górali śląskich, [w:] Atlas polskich strojów ludowych, Wrocław 1956
Udziela S., Ubiory ludu polskiego. Zeszyt III: Górale Beskidowi, Kraków 1932

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Stroje Ludowe Górali Żywieckich 2/2

Nie chcąc już zmieniać tytułu poprzedniego posta, dodaję kolejną ale jak się okaże nie ostatnią część mojej pracy dot. męskiej wersji stroju górali żywieckich :)

Strój MĘSKI


Tradycyjne ubiory szyto ręcznie z lnianego płótna i samodzielnie wyprawionego sukna.  Płócienne koszule, przypominające koszule karpackich pasterzy owiec, sięgały pasa, miały krój poncho a długie do łokcia rękawy były stosunkowo szerokie. Do tego, na barkach zdobione były niebieskim bądź czerwonym wzorem.
W drugiej połowie XIX wieku, zastąpiły je podobne, acz długie do kolan, nazwane przez Seweryna Udzielę, „wałaskimi”, które włożone do spodni zastępowały kalesony.  Późniejsze koszule uszyte na kształt poncho podłużnego bądź przód i tył wykonane były z osobnych kawałków materiału. Wzmacniano je dodatkowymi wstawkami. Oba rodzaje koszul posiadały długie, szerokie i proste rękawy, posiadały rozcięcia z przodu , a wokół szyi zmarszczone i wszyte do stójki. Z czasem marszczona tak tylko tył koszuli, a w przedniej części posiadał trzy równoległe do rozcięcia zakładki, połączone poprzeczną listwą. Identycznie szyte lniane koszule, sięgające kostek, używali chłopcy przed osiągnięciem wieku szkolnego, kiedy to dostawali płócienne spodnie. Póżniej pojawiły się także koszule z karczkiem. W początkowych latach XX wieku, obok lnianych koszul wiejskich, zaczynają się pojawiać koszule nawiązujące do typu koszul miejskich, gdzie nowsze, wchodziły w skład stroju odświętnego.
            Portki, w odróżnieniu do północnych sąsiadów, szyte były z samodziałowego sukna. Z białego szyto „nogawice”, znane także jako wałaskie portki czy w XIX wieku przyjęte jako „spodnie węgierskie” z racji ich podobieństwa do spodni mundurowych noszonych przez węgierskie wojsko.  Portki były dopasowane do ciała i sięgały bioder.  Zwężające się ku dołowi nogawki, po zewnętrznej stronie posiadały, ułatwiające ubieranie,  rozcięcia. W zależności od regionu występowania różniły się subtelnymi zmianami – krojem czy coraz bardziej rozbudowanym zdobnictwem. Różniły się ilością rozporów, wzmacniane czarnym lub czerwonym suknem szwy tworzyły rodzaj kolorowej lamówki, dodawane niekiedy poziome kieszenie. Wszystkie jednak posiadały w pasie  kilkucentymetrowe założenie, do którego przewlekano rzemyk podtrzymujący spodnie. Były ozdobione dosyć skromnie – ozdobą samą w sobie stanowiły obszycia rozcięć i rozporów, uzupełniane dodatkowo farbowaną wełną oraz „kućkami” – pomponikami umiejscowionymi nad rozcięciem nogawki, która była także obszyta ornamentem kolorowych liści.
            Latem używano lżejszego, grubego białego lnianego płótna, które  w późniejszych czasach farbowano na czarno czy granatowo. Takie portki miały proste, szerokie nogawki, a w pasie podtrzymywane rzemieniem albo sznurkiem. Mogły posiadać w bocznych szwach kieszenie. Lniane spodnie z czasem, zimową porą zakładane pod sukienne pełniły rolę kalesonów.
            Białe sukno używane było także do szycia skarpet, tzw. kopyt. Sięgające do łydki, od góry do kostki posiadały rozcięcie. Wzdłuż rozcięcia, zdobione skromnie prostymi wzorami.  Kopyta zakładano na spodnie.  Żeby skarpety się trzymały, okręcano je nad kostką wełnianymi sznurami – „nawłokami”.  Prócz sukiennych skarpet męscy przedstawiciele góralscy nosili także ich skromniejsze, wełniane odpowiedniki.
            Podstawowym obuwiem góralskim były skórzane kierpce. W zimie, kierpce wyściełano słomą oraz używano deszczułek, by nie zapadać się w śnieg.  Młodzi chodzili także w czarnych butach z cholewami.  Noszono także „węgierskie buty” czy „buty polskie” zwane także polkami. Oba rodzaje szyto ze skóry juchtowej.
„Węgierki” robiono na jednym kopycie; cholewki wykonywano z dwóch kawałków skóry, dlatego posiadały  po bokach szwy, a zwężające się ku dołowi obcasy podbijano podkówkami.  „Polki” natomiast zrobione z pojedynczego kawałka skóry miały tylko jeden szew z tyłu; formowane po ich wykonaniu, umiejscowione nad kostką harmonijki.
            Na nogawice i koszule ubierano szeroki, skórzany pas zwany trzosem. Opinały ciało od bioder aż po piersi chroniąc przede wszystkim okolicę jamy brzusznej – dlatego zakładane głownie przez pasterzy, ale do stroju odświętnego zakładali je także młodzi górale.  Pasy używane przez górali na żywiecczyźnie miały najczęściej kolor buraczkowo czerwony albo czarny i zapinane były na trzy lub cztery klamry. Pasy zdobi wytłaczany ornament i ozdobne klamry.
            Przejęte w pierwszej połowie XIX wieku, z ubioru mieszczańskiego, kamizelki nie były tradycyjnym elementem stroju góralskiego. Jako jedyny szyty był z tkaniny fabrycznej i posiadał bardziej skomplikowany, dopasowany do figury klienta krój.  U górali żywieckich, można je było spotkać już pod koniec XIX wieku. Dostępne w kolorze czarnym, czerwonym, niebieskim lub granatowym.
            Wraz z  przejęciem wybranych elementów stroju z miast, obok kamizelek, upowszechniły się też kaftany. Angielskiego typu surduty z głębokim wcięciem w pasie, jaskółczym ogonem i dwoma rzędami guzików. Zwykle w kolorze czarnym lub granatowym.
            Najbardziej wystawną częścią stroju góralskiego była „gunia”. Ubierana w czasie mrozów, niepogody czy podczas podróży, ale także stanowiła element stroju obrzędowego.  Szyta z ciemnobrązowego sukna wykonanego z czarnej owczej wełny, w zależności od intensywności okrycia danej owcy, kolory guni mogły się od siebie dosyć widocznie różnić.  Gunia sięgała okolic kolan, podobnie jak koszule posiadała przekrój poncho poprzecznego. Była sztywna i nie posiadała żadnych podcięć pod pachami. Na użytkowniku leżała niezgrabnie a do tego znacznie krępowała ruchy, dlatego zarzucano ją na ramiona, czasem zapinając pod szyją . Jeden z rękawów zawiązany u dołu rzemieniem służyła jako torba, a w letnie dni nadawała charakteru góralowi, który nosił ją zarzuconą na ramieniu. Wszystkie gunie obszyte wzdłuż przodów i na karku poukładanymi przy sobie nićmi włóczki, tworzące barwny pas; u dołu natomiast zwijane były w ślimacznicę. Zdobienie guni świadczyło o zamożności.
            Późniejszą ale i ulepszoną wersją guni była kurtka zwana burką lub burnusem. Burnus to brunatna wełniana tkanina, mniej sztywna niż sukno. Kurtki z kołnierzem jakie  z niej szyto były zapinane na guziki i posiadały bardziej skomplikowany krój, a z przodu posiadały naszyte lub cięte kieszenie; kołnierze podszywane były czarnym futrem. Jednak na przełomie XIX i XX wieku na żywiecczyźnie zdominowała mniej wygodna, starsza wersja okrycia i jednocześnie stała się najpopularniejszym okryciem wierzchnim.
            Noszona także w zimie kożuchy. Do początków XX wieku były to tobuły, czyli białe kożuchy z długimi rękawami, delikatnie wciętymi w pasie i sięgającymi powyżej kolan. Kołnierz i mankiety ozdobione czarnym barankiem. Przód zdobiły zielone, czerwone bądź białe rzemyki. Zapięcia zrobione ze skórzanych pętlic i guzów z barwionej skóry.
            Kapelusz do stroju odświętnego, wytworzony z czarnego filcu, miał szerokie rondo, niedużą główkę otoczoną czerwonym sznurkiem lub taśmą. U kawalerów sznurek zakończony był kutasami. Pan młody przystrajał kapelusz mirtem, białymi kwiatkami i tegoż samego koloru wstążką. W zimie noszono czarne, owalne baranice podbite białym barankiem.
            Zimową porą szczególnie ważne były rękawiczki. Wzorzyste, wełniane z jednym palcem i frędzlami.
            Dopełnieniem wizerunku górala żywieckiego była laska. Robione je z jaworu, świerka, jodły a nawet dębu. Do gięcia używano młodych, niegrubych pni które wyginano od korzenia.


piątek, 26 kwietnia 2013

Stroje Ludowe Górali Żywieckich, część 1/2

Ciesząc się z półmetku przedstawienia stanu badań terenowych w Żywcu, postanowiłam opublikować jego treść. Mając nadzieję na bezkarność takiego postępowania (Papa K. nie wspomniał nic o możliwości wystawiania prac na użytek publiczny), podzielę się z wami moimi wypocinami. W związku z tym, że jest to praca obowiązkowa, a tworzenie takich nigdy nie sprawiało mi większej przyjemności, proszę o wyrozumiałość :)

Miłej lektury, i niech moc będzie z wami!


*** 
Strój ludowy jest nierozerwalną częścią  dziedzictwa kulturowego większości narodów.  Wyraża jej zróżnicowanie i etniczną przynależność.  Lecz nie tylko – dzięki jego różnorodności możliwe było rozróżnienie statusu społecznego jednostki bądź grupy czy odrębności regionalnej. Względem innych elementów kultury artystycznej, stroje ludowe narażone były na największe przemiany. Kształtował się pod wpływem czynników geograficznych, klimatycznych czy stosunki społeczno – gospodarczych.
            Mówiąc tu o stroju ludowym, mieć trzeba na uwadze w największej części obrzędową, świąteczną formę, która ostała się w znacznym stopniu po dzień dzisiejszy.
Podstawą, a zarazem swoistym łącznikiem pomiędzy ubiorem różnych grup góralskich jest ich pasterskie pochodzenie, które przejawiało się między innymi surowcem wykorzystanym do produkcji poszczególnych części ubioru – używano skór, owczej wełny czy lnu.
Typowe dla wszystkich męskich przedstawicieli karpackich górali,  były „szyte z samodziałowego sukna portki  i gunie, lniane koszule, filcowe kapelusze, szerokie skórzane pasy i kierpce . Różni je natomiast zdobnictwo, czasami krój czy dodatkowe, pojedyncze elementy pozwalające na identyfikację z określoną grupą góralską”[1].
W kobiecym stroju natomiast, obok samodziału, szybko i ochoczo zaczęto stosować materiały produkowane fabrycznie.  W wypadku płci pięknej dużą rolę w kształtowaniu się stroju odświętnego  odegrały bogatsze stroje mieszczańskie oraz nieustannie zmieniająca się moda.

Najstarsze a zarazem najwcześniejsze wzmianki mające na uwadze elementy stroju górali żywieckich datowane są na czasy końca XVI wieku i początku XVII. Są to między innymi „Akta spraw złoczyńców miasta Żywca”[2] czy „Księga sądowa gromad państwa suskiego”[3].  Nieliczne i nie pozwalające w pełni odtworzyć strojów w tym okresie noszonych, pod pewnymi względami były przydatne – jeśli określały rodzaj tkaniny, kolorystykę czy wzory zdobienia. 
Bogatsze opisy pochodzą z okresu romantycznych „wędrówek”, czyli dopiero w XIX wieku. Najsłynniejszą monografią etnograficzną, a zarazem fundamentem w dalszych studiach nad żywieckimi strojami ludowymi, było dzieło Ludwika Delaveaux „Górale Beskidowi zachodniego pasma Karpat”, którego autor – właściciel wsi Rycerska, zauroczony zapierającym dech w piersiach widokiem polskich gór, spędził tam ponad 20 lat, tym samym tworząc barwny, dokładny ale przede wszystkim obszerny obraz góralskiego życia tamtego okresu oraz strojom wówczas noszonym. Mianem najważniejszego badacza i dokumentalistę strojów górali obszarów beskidzkich uważany jest etnograf, Seweryn Udziela, którego imieniem nazwano Muzeum Etnograficzne w Krakowie. To, wcześniej wymienione muzeum posiada najliczniejszy zbiór materiałów archiwalnych – najczęściej rękopisy,  artykuły innych autorów a w kilku egzemplarzach anonimowe opisy.
Pomimo skąpości dzieł pisanych, nie mogących w całości i dokładnie opisać elementów stroju, swoistą deską ratunku stają się zachowane po dziś dzień wytwory kultury materialnej. W ilości zgromadzonych eksponatów przoduje Muzeum Miejskie w Żywcu, którego kolekcja rozrastała się z roku na rok od ponad 70 lat, owo muzeum posiada ich około 200.  Pochodzą one z różnych regionów i okresów poczynając od końca XIX wieku. Cała ekspozycja staje się najistotniejszym i najobszerniejszym źródłem cennych informacji o stroju górali żywieckich, etapach rozwoju,  a także przemianach mody wiejskiej.

Początki stroju ludowego:

            Głównym surowcem używanym w produkcji kobiecych strojów był len. Technika wytwarzania lnianych płócien, znana wszystkim mieszkańcom wiosek była bardzo rozpowszechnionym zajęciem , na którego największą część czasu poświęcały kobiety. Można rozróżnić trzy rodzaje płócien, które zależnie od grubości stosowane były przy tworzeniu innych elementów odzieży. Były to:
1.      płótna zgrzebne, czyli grubo tkane przeznaczone przede wszystkim na okrycia codziennego użytku;
2.      płótna pacześne, jakościowo lepsze i nieco cieńsze niż zgrzebne;
3.      płótna cienkie, wysokiej jakości materiały przeznaczone m.in. na elementy odzieży odświętnej

Jednak już w latach 40 – tych XIX wieku, wytwarzanie przez domowników wsi żywieckiej, materiałów do użytku własnego zostało w dużej części zmniejszone, na rzecz  biegłych w tej sztuce wiejskich rzemieślników.
      Z biegiem czasu, nawet miejscowe wytwórnie lnianych płócien, zostały dominowane przez okoliczne fabryki bawełnianych tkanin, które nomen omen wykazywały się lepszym (tańszym i bardziej estetycznym) rozwiązaniem. Wtedy właśnie porzucono uprawy lnu, a same tkaniny lniane przestały być dominującymi materiałami do produkcji strojów góralskich.
      Męską garderobę szyto głównie z sukna, w naturalnym kolorze oraz produkowanym we własnym zakresie. Sukna były to wełniane tkaniny, które pod wpływem siłowej obróbki i zmiennych temperatury wody, kurczyły się o połowę, stając się jednocześnie sztywne i grube. Niestety pod koniec XIX wieku, regulacja serwitutów pastwiskowych przyczyniła się do zaniku pastwisk i hodowli owiec, co tym samym skutkowało pomniejszeniem się powszechności wytwarzania sukna.
      Podług historycznych źródeł, już w co najmniej XVII wieku zamożniejsi mieszkańcy wsi żywieckich, niektóre elementy stroju  wykonywali z tkanin, których nie produkowali własnoręcznie.  Kolorowe sukna, adamaszki, aksamity, partery, manczestery stosowane do tworzenia okryć wierzchnich, czy gorsetów. Lecz dopiero dwa istotne czynniki w drugiej połowie XIX wieku pozwoliły na szerszą skalę rozprzestrzenić się używaniu takich tkanin do produkcji strojów ludowych. Były to:
·         po pierwsze uwłaszczenie chłopów
·         po drugie, rozwój przemysłu włókienniczego – przede wszystkim bielsko-bialskiego przemysłu wełnianego czy farbiarskiego, jak i andrychowskiego ośrodka płócienniczego

Tkaniny bawełniane wypierały te, wytworzone z lnu choć nie były tak wytrzymałe jak ich poprzedniczki. Były jednak cieplejsze i miększe, przez co bardziej nadawały się do przylegającej do ciała bielizny, a także o wiele lepiej przyjmowały farbę. Stanowiło to wielki plus, jako że można było je drukować w przeróżne wzory, w zadziwiająco szybkim tempie zyskały popularność wśród kobiet różnych warstw społecznych.
      Proste, przeznaczone do użytku codziennego kożuchy, sporządzano głównie z własnoręcznie wyprawionych skór owczych, rzadziej kozich.  Wykonaniem odświętnych egzemplarzy zajmowali się zawodowi kuśnierze.
  Kapelusze góralskie produkowali cechy rzemieślnicze oraz ku niezadowoleniu żywieckich sukienników i czapników, także wiejscy wytwórcy. Tworzone z filcu ubijanego z krowiej sierści o brunatnej barwie oraz obwisłej strzesze, nazwane zostały krowiokami. Powszechne u górali czarne „pliśniowe”, zrobione najczęściej z czarnej wełny zmieszanej z wyczeskami tkackimi, o szerokim lekko podwiniętym rondzie, zwane były strzech oczami.
Do wyrobu podstawowego obuwia góralskiego – kierpec, używano skóry bydlęcej bądź świńskiej, ale zdarzały się także wytwory z końskiej skóry, które obrabiane były we własnym zakresie. Znane były również łapcie ze świńskiej sierści, czy sukienne kapcie.
Nie ustalono dokładnie, kiedy właściwie w stroju górali żywieckich pojawiły się buty. Najstarsze aczkolwiek pojedyncze wzmianki dotyczące obuwia, pochodzą z połowy XVII wieku, a już w XX wieku wyrobem trudnili się szewcy wiejscy oraz miejscy.  Wykonywali je głownie z farbowanej na czarno skóry. Z tą różnicą, że wiejskie egzemplarze były uniwersalne – nie miały określonej numeracji, a oba buty zarówno lewy jak i prawy były identyczne. Miejskie warsztaty oferowały większy wybór, takie jak – wysokie buty z cholewkami, czarne sznurowane powyżej kostki, trzewiki z paskiem. Posiadanie własnych butów był jednak wyrazem dobrobytu, dlatego posiadali je nieliczni, najbogatsi z górali.

***


[1] Filip, E. T., „Strój górali żywieckich”, t. 3, Fundacja Braci Golec 2009
[2] Szczotka, S., „Materiały do dziejów zbójnictwa góralskiego z lat 1589-1782”, Lublin 1952
[3] „Księgi sądowe wiejskie. Księga sądowa gromad państwa suskiego”, wydał Ulanowski B., [w:] Starodawne pomniki 


Tak, to by było na dobry koniec początku. Ciąg dalszy nastąpi w najbliższych dniach, jako że termin goni nie będziecie musieli zbyt długo czekać na kontynuację :)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Something more about...

W końcu. Udało mi się skończyć pisać kolejny, zadziwiająco obszerny rozdział o Lucy, która po nocnym incydencie zaczyna zmagać się ze swoim wnętrzem (tylko na początku rozdziału), by dać się ponieść rozważaniom o....

... ciekawych zapraszam do rozdziału V.

P.S. Nie zrażajcie się długością :)
P.P.S. W piątek mam oddać stan badań etnograficznych, więc w piątek możecie się spodziewać czegoś dotyczącego Ludowych Strojów Górali Żywieckich :P

ZACZYNAMY!
***
Kolejny długi dzień rozpoczął się trochę inaczej niż zwykle. Tym razem ta ja przywitałam Słońce, zbudziwszy się godzinę przed świtem, całkowicie wypoczęta miałam czas i sposobność, by w spokoju przeanalizować wczorajszy wieczór. Nie będąc już, pod zniewalającym racjonalne myślenie, napływem emocji oraz potwornego zmęczenia, mogłam ułożyć w głowie obraz jaki został mi przedstawiony kilka godzin temu. Nieznajomy, bo tak go nazwałam, wciąż pozostawał wielką niewiadomą.
Skąd przyszedł. Kto go przysłał i jaki ma w  tym cel. Dlaczego mam się z nim spotkać oraz co miałby mi do przekazania. Jakim sposobem wręcz zdematerializował się w morskiej toni, nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku. Im dłużej nad tym rozmyślałam, niewyjaśnione kwestie zdawały się rozmnażać w błyskawicznym tempie, a odpowiedzi na nie - jakże znikome, także nie wnosiły do sprawy niczego przełomowego.
Usiadałam wygodnie na balkonie, okryta grubą warstwą koców. Nic jednak nie powstrzymało przed zanurzeniem się w ciało lodowatych igieł chłodu, poprzedzającego nadchodzący brzask. Towarzyszyło mi kilka głośno spierających się ze sobą mew.
Czułam się przytłoczona. Zbyt dużo jak na tak krótki okres czasu. Nigdy nie uważałam siebie za pokrzywdzoną, mimo wielu nieszczęść goszczących w rodzinnym życiu, jednak to było ponad moje siły.  Głowa mi pulsowała, zmagając się z rzeką niewiarygodności, wzbierającą w moim wnętrzu, lada chwila mającą przekroczyć punkt krytyczny. Zrezygnowana, ale przede wszystkim psychicznie i emocjonalnie przemęczona, postanowiłam dać sobie odpocząć. Wzięłam głęboki oddech i zawiesiłam wzrok  na pierzastych kompanach – trzech białych ptaszyskach, mewach srebrzystych bijących się o nadgniłą rybę.
Ach, jakby miło było choć na chwilę zapomnieć…
Wschód zaskoczył mnie. Wynurzająca się z czarnych odmętów, ognista kula oślepiła mnie, wyrywając ze stanu zawieszenia pomiędzy rzeczywistością a niezbadaną krainą błogiego spokoju. W oddali pierwsze łodzie rybackie wypłynęły w głąb morza, by zacząć swój codzienny taniec pośród niespokojnych fal.
 Zaraz potem dało się usłyszeć nieznośne zawodzenie budzika.
Za szesnaście godzin wszystko miało się wyjaśnić. Wiedza mogąca zmienić moje życie. Na gorsze, na lepsze – wszystko jedno. I tak nikt nie liczy się z moim zdaniem.
Do budzika dołączył dźwięk ze znajdującego się pod podłogą sypialni, przekaźnika. Był to znak, że Matylda nakryła do stołu, i lada chwila poda śniadanie.
Nie pozwalając gospodyni na siebie czekać pospieszyłam na dół, ubrawszy po drodze przetarte dresy oraz stare trampki – niedzielny zestaw na leniwy poranek. Po drodze spotkałam Michela, chłopaka który w większym resorcie zwany byłby Boyem Hotelowym. Dla nas był po prostu Michelem.
- Co królewna robi tu, na dole o tak wczesnej porze? W dodatku w niedzielę! Powinnaś słodko spać na szczycie swojej wieży. – łobuzerski uśmiech nigdy nie schodził z jego twarzy. I tym razem nie miał najmniejszego powodu by go zdjąć.
            - Tak, bardzo uwielbiam te twoje poranne żarciki Misha. Odkąd przeniosłam się na do latarni, stałeś się nieznośny – odparłam z przekąsem.
            - Nieznośny? Ja? Nigdy! Ale mogę wybawić cię z opresji, ma Pani. Dla ciebie będę rycerzem w srebrnej zbroi, który pokona największe zło, byś tylko była szczęśliwa! – kończąc, chwycił stojącą w rogu kuchni miotłę, machając nią we wszystkie strony, robiąc gwałtowne uniki, zwody - niby to walcząc z niewidzialnym wrogiem. Pech chciał, by przy finalnym pchnięciu, chłopak z głośnym stęknięciem upadł na mokrą posadzkę.
            Równocześnie wybuchliśmy gromkim śmiechem. Uwielbiałam Mishę za to, że zawsze potrafił mnie rozśmieszyć – choć znamy się od niespełna roku, to był to szczęśliwszy okres w moim życiu. Czułam się jakbym wreszcie miała upragnione rodzeństwo, z którym można liczyć i dzielić się sekretami, śmiać się i płakać, jednocześnie kochać i nie znosić.
- Cóż to za świergoty z samego rana w mojej kuchni?  - Zza spiżarnianych drzwi wyjrzała oprószona siwymi włosami głowa - Już pisklaki jak widzę głodne, więc zapraszam do stołu.
            Bez sprzeciwu zajęliśmy swoje miejsca przy kuchennym blacie, naprzeciwko otwartego na oścież okna. Dziś, jak co niedzielny poranek, na śniadanie mogliśmy wybrać sobie cokolwiek sobie zażyczymy – każdego innego dnia zdani jesteśmy na zachcianki zamieszkujących tu gości – bowiem ewentualne nadwyżki jedzenia, ostają się pracownikom. A co za tym idzie także mi i mamie.
            Kuchnia jest królestwem naszej kochanej Matyldy - przyjaciółki mojej matki od czasów dzieciństwa, a przyszywanej ciotki Mishy. Także żadne z nas nie mogło przeszkadzać w jej pracy, nie wspominając o pomaganiu.Oczywiście prócz mojej mamy, która w sobotnie poranki zajmował się przygotowaniem śniadania, kiedy wszyscy jeszcze spali czy zajęci byli swoją pracą.
            Po wcześniejszym ustaleniu śniadaniowego menu, przy akompaniamencie burczących żołądków czekaliśmy cierpliwie na jajecznicę. Nie będąc w stanie wpłynąć na żadne działania związane z przyrządzaniem posiłku, postanowiliśmy wymienić się spostrzeżeniami co do zmian rychle zachodzących w strukturze hotelu.
            - Ursula zamierza zatrudnić dodatkowe pokojówki, pomoc kuchenną i wspomniała też coś o ogrodniku. Nie wiesz może, czy wspomoże także mnie? Uwielbiam tę pracę, ale wiesz, życie jedynego boya hotelowego nie jest łatwe. Szczególnie przy zbliżającym się sezonie wakacyjnym.
            Miał rację. Ilość gości przyjeżdżających na wybrzeże systematycznie się zwiększała, a jako jedyny hotel w okolicy w dodatku położony w tak malowniczym miejscu, możemy mówić niemalże o  oblężeniu. Hotel jako zabytek nie mógł być rozbudowany, jednakże pieniądze zainwestowane w odświeżenie pokoi jak i reklamę samej okolicy opłaciło się – gości wciąż przybywa, a rezerwację pokoi trzeba potwierdzać z kilku miesięcznym wyprzedzeniem. Ogrom pracy jaki wiązał się z rozgłosem przerósł możliwości pierwotnej kadry, w związku z tym matka zmuszona była powiększyć skład obsługi do niezbędnego na ten moment rozmiaru.
            - Po raz kolejny musze cię rozczarować. Do tej pory nie udało mi się wyciągnąć z niej nic, czego już byś nie wiedział. Najwyraźniej szuka odpowiedniego kandydata , na twojego pomocnika a wydaje się to być nie lada wyzwaniem.
            - Czemu? – spytał Misha, przybierając komiczną minę, która w jego przypadku wrażała zdziwienie, choć dla przypadkowego widza mogłaby przypominać paraliż części twarzy.
            - Nie ma chętnych – stojąca przy kuchence Matylda uprzedziła mnie, w odpowiedzi  – Jesteś tu dopiero od roku, więc miałeś prawo nie wiedzieć. Sprawa wygląda tak, że dla młodych nie ma tutaj przyszłości. Brakuje sensownych miejsc pracy, nie mamy w najbliższej okolicy wyższych szkół, a niewielu postanawia prosto po szkole średniej założyć rodzinę i ustatkować się w pobliskich miasteczkach.
            - Młodzi zmuszeni są opuścić dom by wypełniać swoje aspiracje – wtrąciłam – Są wręcz zmuszeni by stąd uciec. Przez wiele lat czuli się uwięzieni, jak ptaki w klatce nie dały się w pełni oswoić, ciągle czując wewnątrz siebie zew wolności, który chwytają gdy nadarzy się okazja. Ty nie postąpiłeś inaczej.
            - Ale czy to nie coś zupełnie innego? Osobiście nigdy nie czułem się więziony, czy też tłamszony przez nikogo i nic – odparł Misha – Robiłem to co chciałem i dlatego jestem tu i teraz z wami.
            - Dokładnie – stwierdziła gospodyni, wbijając jaja na rozgrzaną powierzchnię patelni – To był twój wybór. Tak samo jak ich wyborem jest opuszczenie wybrzeża.  Dlaczego więc przyjechałeś tutaj? Mając przed sobą świat stojący otworem. Po co przyjechałeś tutaj?
            Misha bez chwili wahania odpowiedział na pytanie ciotki.
- Bo chciałem spróbować czegoś innego. Miałem tę możliwość, by zacząć żyć gdzie tylko mi się spodoba i skorzystałem z niej.
- Ich sytuacja jest taka sama. Ty także, mimo że nie zdajesz sobie z tego sprawy wyrwałeś się z rzeczywistości, która cię przytłaczała a tym samym popchnęła cie do takiej decyzji. To chęć zmian, nowych wrażeń jest głównym czynnikiem, a młodzi mieszkańcy w opuszczeniu rodzinnego miasta widzą wyjście, to jest ich okno na świat. To jest ich droga ku spełnieniu. Tak jak twoja przyprowadziła cię tutaj.
- Ale ja wybrałem właściwie – odpowiedział, kończąc rozmowę bo właśnie Matylda skończyła przygotowywanie posiłku. Jednak nie mogło mnie opuścić wrażenie, że zdanie które Misha wypowiedział chwilę temu, pomimo szczerości, zawierało w sobie także inny, niepokojąco nowy a jednocześnie niespotykany w jego głosie wydźwięk. Nieokreślona nuta, połączenie powagi z… Właśnie, czym?
 Michaelu, czyżbyś coś przede mną ukrywał?

***


niedziela, 7 kwietnia 2013

W drodze do spełnienia marzeń...

      Kilka lat temu, przeczytałam w magazynie dla kobiet typu JOY, artykuł dotyczący podróżowania. Dokładniej opowiedziana była historia młodej kobiety podróżującej po świecie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jedna bardzo interesująca kwestia z tym związana. Jedno słowo, ale gronie fascynatów podróżami pewnie znane. Couchsurfing.
    Dla niewtajemniczonych, jest to forma tańszego zwiedzania polegająca na darmowym zakwaterowaniu u uczestników "programu", w zamian za udostępnienie swojej przestrzeni mieszkalnej innym.
     Genialny sposób na umocnienie międzynarodowych więzi, w połączeniu z dobrą zabawą i możliwością poznania odmiennych kultur i społeczeństw. Wystarczy trochę pieniędzy i kilka dni wolnego, by móc osiągnąć energetyczną dozę spełnienia oraz dobrego humoru czy niezapomnianych wspomnień!
     Osobiście jako żółtodziób nie miałam, większych personalnych doświadczeń w tej kwestii, jednak czyż nie jest to idealny sposób na wyrwanie się chociażby na weekend, w nie tak daleki zakątek świata? Dając się ponieść wolności, zapomnieć o problemach tygodnia i skorzystać z możliwości jakie dostajemy od życia.

Bo kto będzie za nas żył? Kto spełni nasze najskrytsze marzenia - te większe, a nawet te najdrobniejsze. Jeśli nie zrobisz tego ty, to nikt nie zrobi. A jedyną największą przeszkodą w spełnianiu marzeń jesteś ty sam.   Chcieć to móc. Zawsze.

Live for a dream. Dream to live.