... ciekawych zapraszam do rozdziału V.
P.S. Nie zrażajcie się długością :)
P.P.S. W piątek mam oddać stan badań etnograficznych, więc w piątek możecie się spodziewać czegoś dotyczącego Ludowych Strojów Górali Żywieckich :P
ZACZYNAMY!
***
Kolejny
długi dzień rozpoczął się trochę inaczej niż zwykle. Tym razem ta ja
przywitałam Słońce, zbudziwszy się godzinę przed świtem, całkowicie wypoczęta
miałam czas i sposobność, by w spokoju przeanalizować wczorajszy wieczór. Nie
będąc już, pod zniewalającym racjonalne myślenie, napływem emocji oraz
potwornego zmęczenia, mogłam ułożyć w głowie obraz jaki został mi przedstawiony
kilka godzin temu. Nieznajomy, bo tak go nazwałam, wciąż pozostawał wielką
niewiadomą.
Skąd
przyszedł. Kto go przysłał i jaki ma w
tym cel. Dlaczego mam się z nim spotkać oraz co miałby mi do
przekazania. Jakim sposobem wręcz zdematerializował się w morskiej toni, nie
wydając przy tym najmniejszego dźwięku. Im dłużej nad tym rozmyślałam, niewyjaśnione
kwestie zdawały się rozmnażać w błyskawicznym tempie, a odpowiedzi na nie -
jakże znikome, także nie wnosiły do sprawy niczego przełomowego.
Usiadałam
wygodnie na balkonie, okryta grubą warstwą koców. Nic jednak nie powstrzymało
przed zanurzeniem się w ciało lodowatych igieł chłodu, poprzedzającego
nadchodzący brzask. Towarzyszyło mi kilka głośno spierających się ze sobą mew.
Czułam
się przytłoczona. Zbyt dużo jak na tak krótki okres czasu. Nigdy nie uważałam
siebie za pokrzywdzoną, mimo wielu nieszczęść goszczących w rodzinnym życiu,
jednak to było ponad moje siły. Głowa mi
pulsowała, zmagając się z rzeką niewiarygodności, wzbierającą w moim wnętrzu,
lada chwila mającą przekroczyć punkt krytyczny. Zrezygnowana, ale przede
wszystkim psychicznie i emocjonalnie przemęczona, postanowiłam dać sobie
odpocząć. Wzięłam głęboki oddech i zawiesiłam wzrok na pierzastych kompanach – trzech białych ptaszyskach,
mewach srebrzystych bijących się o nadgniłą rybę.
Ach,
jakby miło było choć na chwilę zapomnieć…
Wschód
zaskoczył mnie. Wynurzająca się z czarnych odmętów, ognista kula oślepiła mnie,
wyrywając ze stanu zawieszenia pomiędzy rzeczywistością a niezbadaną krainą
błogiego spokoju. W oddali pierwsze łodzie rybackie wypłynęły w głąb morza, by
zacząć swój codzienny taniec pośród niespokojnych fal.
Zaraz potem dało się usłyszeć nieznośne
zawodzenie budzika.
Za
szesnaście godzin wszystko miało się wyjaśnić. Wiedza mogąca zmienić moje
życie. Na gorsze, na lepsze – wszystko jedno. I tak nikt nie liczy się z moim
zdaniem.
Do
budzika dołączył dźwięk ze znajdującego się pod podłogą sypialni, przekaźnika.
Był to znak, że Matylda nakryła do stołu, i lada chwila poda śniadanie.
Nie
pozwalając gospodyni na siebie czekać pospieszyłam na dół, ubrawszy po drodze
przetarte dresy oraz stare trampki – niedzielny zestaw na leniwy poranek. Po
drodze spotkałam Michela, chłopaka który w większym resorcie zwany byłby Boyem
Hotelowym. Dla nas był po prostu Michelem.
-
Co królewna robi tu, na dole o tak wczesnej porze? W dodatku w niedzielę!
Powinnaś słodko spać na szczycie swojej wieży. – łobuzerski uśmiech nigdy nie
schodził z jego twarzy. I tym razem nie miał najmniejszego powodu by go zdjąć.
- Tak, bardzo uwielbiam te twoje
poranne żarciki Misha. Odkąd przeniosłam się na do latarni, stałeś się
nieznośny – odparłam z przekąsem.
- Nieznośny? Ja? Nigdy! Ale mogę
wybawić cię z opresji, ma Pani. Dla ciebie będę rycerzem w srebrnej zbroi,
który pokona największe zło, byś tylko była szczęśliwa! – kończąc, chwycił
stojącą w rogu kuchni miotłę, machając nią we wszystkie strony, robiąc
gwałtowne uniki, zwody - niby to walcząc z niewidzialnym wrogiem. Pech chciał,
by przy finalnym pchnięciu, chłopak z głośnym stęknięciem upadł na mokrą
posadzkę.
Równocześnie wybuchliśmy gromkim
śmiechem. Uwielbiałam Mishę za to, że zawsze potrafił mnie rozśmieszyć – choć
znamy się od niespełna roku, to był to szczęśliwszy okres w moim życiu. Czułam
się jakbym wreszcie miała upragnione rodzeństwo, z którym można liczyć i
dzielić się sekretami, śmiać się i płakać, jednocześnie kochać i nie znosić.
-
Cóż to za świergoty z samego rana w mojej kuchni? - Zza spiżarnianych drzwi wyjrzała oprószona
siwymi włosami głowa - Już pisklaki jak widzę głodne, więc zapraszam do stołu.
Bez sprzeciwu zajęliśmy swoje
miejsca przy kuchennym blacie, naprzeciwko otwartego na oścież okna. Dziś, jak
co niedzielny poranek, na śniadanie mogliśmy wybrać sobie cokolwiek sobie zażyczymy
– każdego innego dnia zdani jesteśmy na zachcianki zamieszkujących tu gości –
bowiem ewentualne nadwyżki jedzenia, ostają się pracownikom. A co za tym idzie
także mi i mamie.
Kuchnia jest królestwem naszej
kochanej Matyldy - przyjaciółki mojej matki od czasów dzieciństwa, a przyszywanej
ciotki Mishy. Także żadne z nas nie mogło przeszkadzać w jej pracy, nie
wspominając o pomaganiu. Oczywiście
prócz mojej mamy, która w sobotnie poranki zajmował się przygotowaniem
śniadania, kiedy wszyscy jeszcze spali czy zajęci byli swoją pracą.
Po wcześniejszym ustaleniu
śniadaniowego menu, przy akompaniamencie burczących żołądków czekaliśmy
cierpliwie na jajecznicę. Nie będąc w stanie wpłynąć na żadne działania
związane z przyrządzaniem posiłku, postanowiliśmy wymienić się spostrzeżeniami
co do zmian rychle zachodzących w strukturze hotelu.
- Ursula zamierza zatrudnić dodatkowe
pokojówki, pomoc kuchenną i wspomniała też coś o ogrodniku. Nie wiesz może, czy
wspomoże także mnie? Uwielbiam tę pracę, ale wiesz, życie jedynego boya
hotelowego nie jest łatwe. Szczególnie przy zbliżającym się sezonie wakacyjnym.
Miał rację. Ilość gości przyjeżdżających
na wybrzeże systematycznie się zwiększała, a jako jedyny hotel w okolicy w
dodatku położony w tak malowniczym miejscu, możemy mówić niemalże o oblężeniu. Hotel jako zabytek nie mógł być
rozbudowany, jednakże pieniądze zainwestowane w odświeżenie pokoi jak i reklamę
samej okolicy opłaciło się – gości wciąż przybywa, a rezerwację pokoi trzeba
potwierdzać z kilku miesięcznym wyprzedzeniem. Ogrom pracy jaki wiązał się z
rozgłosem przerósł możliwości pierwotnej kadry, w związku z tym matka zmuszona
była powiększyć skład obsługi do niezbędnego na ten moment rozmiaru.
- Po raz kolejny musze cię
rozczarować. Do tej pory nie udało mi się wyciągnąć z niej nic, czego już byś
nie wiedział. Najwyraźniej szuka odpowiedniego kandydata , na twojego pomocnika
a wydaje się to być nie lada wyzwaniem.
- Czemu? – spytał Misha,
przybierając komiczną minę, która w jego przypadku wrażała zdziwienie, choć dla
przypadkowego widza mogłaby przypominać paraliż części twarzy.
- Nie ma chętnych – stojąca przy
kuchence Matylda uprzedziła mnie, w odpowiedzi – Jesteś tu dopiero od roku, więc miałeś prawo
nie wiedzieć. Sprawa wygląda tak, że dla młodych nie ma tutaj przyszłości.
Brakuje sensownych miejsc pracy, nie mamy w najbliższej okolicy wyższych szkół,
a niewielu postanawia prosto po szkole średniej założyć rodzinę i ustatkować
się w pobliskich miasteczkach.
- Młodzi zmuszeni są opuścić dom by
wypełniać swoje aspiracje – wtrąciłam – Są wręcz zmuszeni by stąd uciec. Przez
wiele lat czuli się uwięzieni, jak ptaki w klatce nie dały się w pełni oswoić,
ciągle czując wewnątrz siebie zew wolności, który chwytają gdy nadarzy się
okazja. Ty nie postąpiłeś inaczej.
- Ale czy to nie coś zupełnie
innego? Osobiście nigdy nie czułem się więziony, czy też tłamszony przez nikogo
i nic – odparł Misha – Robiłem to co chciałem i dlatego jestem tu i teraz z
wami.
- Dokładnie – stwierdziła gospodyni,
wbijając jaja na rozgrzaną powierzchnię patelni – To był twój wybór. Tak samo
jak ich wyborem jest opuszczenie wybrzeża.
Dlaczego więc przyjechałeś tutaj? Mając przed sobą świat stojący
otworem. Po co przyjechałeś tutaj?
Misha bez chwili wahania
odpowiedział na pytanie ciotki.
-
Bo chciałem spróbować czegoś innego. Miałem tę możliwość, by zacząć żyć gdzie tylko
mi się spodoba i skorzystałem z niej.
-
Ich sytuacja jest taka sama. Ty także, mimo że nie zdajesz sobie z tego sprawy
wyrwałeś się z rzeczywistości, która cię przytłaczała a tym samym popchnęła cie
do takiej decyzji. To chęć zmian, nowych wrażeń jest głównym czynnikiem, a
młodzi mieszkańcy w opuszczeniu rodzinnego miasta widzą wyjście, to jest ich
okno na świat. To jest ich droga ku spełnieniu. Tak jak twoja przyprowadziła
cię tutaj.
-
Ale ja wybrałem właściwie – odpowiedział, kończąc rozmowę bo właśnie Matylda
skończyła przygotowywanie posiłku. Jednak nie mogło mnie opuścić wrażenie, że
zdanie które Misha wypowiedział chwilę temu, pomimo szczerości, zawierało w
sobie także inny, niepokojąco nowy a jednocześnie niespotykany w jego głosie wydźwięk.
Nieokreślona nuta, połączenie powagi z… Właśnie, czym?
Michaelu, czyżbyś coś przede mną ukrywał?
***
faktycznie dopadła Cię wena, fajnie się czyta :)
OdpowiedzUsuń