czwartek, 25 września 2014

Jejku, jak mogłam do tego dopuścić?

Ufff, nie wiem jak to powiedzieć... Dobrze zacznę z grubej rury.
Wakacje minie sprzyjają. Dostałam zastoju, ale jesienna pogoda i kilka kropel magicznego trunku naszych pradziadów sprawiło, że powróciłam do łask własnej wyobraźni.
I choć potrzebowałam długiego pasu startowego, żeby oderwać się od ziemi, w końcu dałam radę.
Nie przedłużając - wrzucam kontynuację opowiadania.
Przepraszam, że Ci którzy czytają moje bazgroły mogli zapomnieć o co chodzi, ale  w życiu tak bywa - bez iskry ognie nie będzie. Teoretycznie :)

            Jeśli sądziłam, że począwszy od dzisiejszego poranka moje życie zmieni się nie do poznania, to myliłam się bardziej niż bym tego chciała.
            Jedyna zmiana zaszła we mnie, wszystko wokół wydawało się tego nie zauważać. Słońce niczym pomarańczowy balon unosiło się, budząc porannych pracowników. Ptaki przegwizdywały się nawzajem, psy zaczynały śpiewać, a morze nieprzerwanie wystukiwało znane melodie o nadbrzeżne skały. Nic się nie zmieniło. Tylko ja czułam się… Właśnie jak?
            Inaczej. Jakbym po długiej nocy odsłoniła okna, a wpadające  do pokoju promienie boleśnie wwiercały się aż po dno mojego mózgu. Póki nie przyzwyczaję wzroku do jasności, nie zobaczę nic prócz światłości – czuję ją, smakuję jej ciepło lecz kurczowo zaciskam powieki. Wiem, że nieprzyjemne uczucie niedługo minie, a kiedy otworzę oczy otrzymam coś wartego czekania. Powita mnie piękno dnia, które przedtem istniało tylko w wyobraźni przestraszonego dziecka, i oczyści mnie z pozostałości nocy. Tak, czuję się zdecydowanie lepiej.
             Przygotowanie się do wyjścia zajęło mi więcej czasu niż zwykle. Przez nieznośne roztargnienie nie byłam w stanie skupić się na wykonywanej czynności, ale moje myśli przyjęły jak najbardziej spójny kierunek – niby od niechcenia zatrzymując się na tych nielicznych spotkaniach z Hainem. Moja nieporadność zakończyła się wraz z dotykiem zimnej posadzki przy próbie zejścia na śniadanie .
            - Buty. Zapomniałam o butach – wpadłam do sypialni, złapałam leżącą na środku pokoju tenisówkę i wyciągnęłam się na podłodze w poszukiwaniu jej przyjaciółki – Wiem gdzie jesteś, nie myśl, że się przede mną schowasz! – zaczęłam energicznie grzebać pod łóżkiem, czego efekt odczuły palce, z impetem natrafiając na kant biurka – Auć! Tego jeszcze brakowało. A to co? – chwyciłam pulsującą dłonią za grzbiet jakiejś książki – Prezent od mamy. Chyba najwyższa pora zobaczyć co kryje ten wyblakły błękit… – w tym momencie zauważyłam spod zwiniętej narzuty nosek poszukiwanego trampka. Z trudem postanowiłam przełożyć przeglądanie książki na później.
Umieściłam ją w bezpiecznej skrytce pod jedną z podłogowych desek. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, w końcu była to książka jak każda inna. Nie miałam czasu na zastanowienia więc pospiesznie zawiązałam sznurówki i pobiegłam do kuchni.
- Mama powiedziała, że nie masz dzisiaj nic do zrobienia – poinformowała mnie Matylda, przy śniadaniu – Możesz się pokręcić po ośrodku – gospodyni poprawiła podskakującą pokrywkę i wymierzyła we mnie drewnianą łyżką – Tylko pamiętaj, obiad o ustalonej godzinie i żebym nie musiała…
            Nie zdążyła dokończyć, gdyż udało mi się ją zdezorientować. Wystarczył całus w policzek, by jej rysy złagodniały, a zmarszczka, która pojawia się zawsze kiedy Matylda zaczyna wydawać swoje polecenia, wygładziła się.
            - Do zobaczenia za kilka godzin – i szybko czmychnęłam za drzwi.
            Dłużej nie czekając, pospieszyłam do hallu, w którym mieściła się recepcja.  Lada nie była duża,  ale idealnie pasowała do staroświeckiego wystroju hotelu. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Za nią stare skrzypiące schody prowadzące do pokoi dla gości, zajmujące dwa piętra, a parter przeznaczony był dla służby i na pomieszczenia gospodarcze. Przy drugim wejściu, tam na końcu korytarza  z którego przyszłam, mieści się dostępny dla wszystkich salonik – nawet dla gości, zadecydujących zawędrować tak daleko.
            Skierowałam się do prawego skrzydła i zatrzymałam się przed pokojem Haina. Wiedziałam gdzie mieszka, bo do wczoraj był to nasz jedyny wolny pokój pracowniczy. Rozejrzałam się i zapukałam, a kiedy otworzył mi drzwi wepchnęłam go z powrotem do środka. I choć impet pchnięcia przewrócił go na łóżko, chłopak nie wydawał się zdziwiony – wręcz przeciwnie jakby się tego spodziewał.
            Wycelowałam w niego palcem i zagroziłam:
            - Jeśli to tylko twoja marna mistyfikacja, pożałujesz tego – dałam znak żeby usiadł, a sama zajęłam miejsce na krześle naprzeciwko niego – A teraz zamieniam się w słuch - groźna mina i założone ręce powinny spełnić swoje zadanie.
            I owszem spełniły. Chłopak odgarnął blond włosy z twarzy i wyprostował się. Rozpoczął poważnym tonem,  bez cienia zdenerwowania:
            - Do następnej pełni księżyca musisz się dowiedzieć jak najwięcej o naszych rasach. Mogę nauczyć Cię jedynie podstaw, ale to wystarczy. Jak wrócimy do Królestwa, zostaniesz wysłana na uczelnię, tam zostaniesz odpowiednio przeszkolona. Jeśli stosunki między rasami nie zostaną zmienione w przeciągu tych kilku tygodni, zostaniesz wysłana w następnej kolejności do Smoków i Golemów.
            - Dobrze. Niech będzie. Ale co z moją matką? Zostanie tutaj czy pojedzie ze mną?
            Jego mina mówiła wszystko.
            - Przykro mi. Takie są zasady, nikt bez zaproszenia nie dostanie się za barierę otaczającą miasto. Możesz ją okłamać albo powiedzieć prawdę. Zrób co uważasz.
            - Mam jeszcze czas. Pięć tygodni to sporo czasu. Prawda?
            Skinął smutno głową.
Proszę, nie patrz tak na mnie. Nie potrzebuję twojej litości. Przestań!
            - Będziemy spotkać się po pracy – jakby czytał mi w myślach, opuścił wzrok i mówił dalej – Znasz miejsce, w którym nikt nam nie przeszkodzi? Najbezpieczniej byłoby gdyby jak najmniej osób wiedziało o naszej nauce – dla ich własnego dobra oczywiście. Ludzie są chciwymi istotami, a za odpowiednio wysoką opłatą potrafią wydać nawet własną rodzinę.
            - Naprawdę sądzisz, że ktoś z moich bliskich mógłby zdradzić? – nie przeginaj…
            - Nie wiem, ale nie będę ryzykować. Stawka jest za wysoka, w takim wypadku mało znaczący błąd może przeważyć na powodzeniu mojej misji, a co za tym idzie - również życiu tysięcy ludzi.
            Skinęłam ze zrozumieniem. Jednak jedna kwestia nie dawała mi spokoju.
            - Czy istnieje szansa, że się pomyliłeś?  Co jeśli nie jestem waszą wybawczynią tylko zwykłą śmiertelniczką? Jaką cenę  przyjdzie nam zapłacić za taką pomyłkę?
            Hain milczał. Powieki miał przymknięte, na czoło wstąpiła bruzda.
            - Nie mogłem się pomylić. Jak wcześniej mówiłem, żyjemy tylko po to, by spełnić nasze przeznaczenie. Ty jesteś moim – mówiąc to, Hain ani razu nie spojrzał na mnie.
            - Przykro mi – I tak było. Naprawdę. Wierzyłam mu, ale nie byłam w stanie zrozumieć jednego.  Jak się czuje ze świadomością, że za miesiąc jego życie skończy się na dobre? – Przepraszam.
            - Za co? Niczym nie zawiniłaś.
            - Głupio mi za moje zachowanie. Gdybym wiedziała….
            - Ale nie wiedziałaś. Nie możesz się za to obwiniać – spiął twarz, jakby siląc się na uśmiech. Nie mógł i nie dziwiłam mu się.
            - Widziałeś kiedyś jak wygląda taka śmierć? – pytanie samo wypłynęło z ust. Byłam tym zafascynowana, w końcu to dla mnie całkowita nowość, ale bałam się jego reakcji.
            Bzdury. Bałam się go zranić.
            - Nie martw się, pytaj o co chcesz. Na twoim miejscu też bym o to spytał – odczekał chwilę ważąc w ustach słowa, które miałyby wytłumaczyć komuś takiemu jak ja, coś co przeżyła osoba z innego świata – Owszem widziałem takie zdarzenie i to niejednokrotnie. Tak gdzie się wychowałem, przed oczami całej społeczności wynosi się taką śmierć do rangi rytuału – wziął oddech, a kłykcie które od jakiegoś czasu pocierał zdążyły przybrać czerwony kolor – Rytuał Wypełnienia, bo tak nazywa się czas śmierci i oddania hołdu syrenom, może być w pewnym stopniu porównywalny z waszą ceremonią pogrzebową. Z tym jednym wyjątkiem, że syreny  w danym momencie  jeszcze żyją. Najwyższy budynek naszego państwa-miasta staje się na ten czas ołtarzem, na który wystawiony zostaje osoba, która kończy życie. Taki ktoś kroczy po licznych schodach, by
na samym szczycie spotkać się Neptunem. Syreni wiwatują, a wybrany zostaje błogosławiony przez Władcę. Po czym kładzie się na ołtarzu i po prostu umiera. Ponoć to tylko mgnienie oka.
            Zacisnął powieki  i zamilkł.
            Dałam mu czas. Czekałam do chwili, gdy nie wyrzucił z siebie kolejnej garści bolesnych przeżyć.
            - Mówią, że to nie jest straszne – kontynuował łamiącym się głosem – Krążą pogłoski, że to nie boli. Ponoć Neptun swoim dotykiem uśmierza każdy ból związany z odejściem. Ale nikt nigdy nie odszedł samotnie. Nikt nie dopełnił swojego przeznaczenia poza granicami Królestwa…
            Nieświadomie pogładziłam go po policzku ścierając powoli spływającą łzę. Jedna kropla, która powiedziała mi o nim więcej niż tysiąc słów. Hain nie pozostał dłużny, przykrywając moją dłoń i dociskając ją delikatnie do twarzy. Siedzieliśmy w milczeniu dłużący się w nieskończoność moment.
            Niestety nic nie trwa wiecznie, i chłopak szybko uciekł w stronę okna. Wyglądał jak gdyby ocknął się z lunatycznego snu, nie bardzo świadomy co robiło jego ciało.
            - Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem – jego głos brzmiał na powrót, jak zwykł do mnie mówić – grzecznie, ale zdecydowanie choć w tym momencie brak było w nim pewności – Nikomu o tym nie mówiłem. Poza tym nie przywykłem do odkrywania moich uczuć przed nieznajomymi, a nawet bliskimi.
            - Spokojnie, jak już zdążyłeś zauważyć twoja tajemnica jest ze mną bezpieczna - Póki nie uznam, że stanowisz dla mnie zagrożenie – Teraz jednak załóż swój najbardziej uprzejmy uśmiech i maszeruj do kuchni po śniadanie. Dzisiaj czeka cię niełatwy dzień, a nie możesz straszyć naszych gości!
            Przy wyjściu szepnęłam mu tylko, godzinę oraz miejsce spotkania i już mnie nie było.

            Hainie, wiem że ukrywasz przede mną o wiele więcej. I modlę się tylko by nie było to nic groźniejszego niż dotychczas.           

 ***

wtorek, 15 kwietnia 2014

Powrót z Żywca

     Kolejny wyjazd do Żywca dobiegł końca. I choć w tym roku pogoda była mniej łaskawa, to pozwoliła nam na kilka dni przyjemnego odpoczynku od nieprzyjaznej aury. Dni mijały na porannym poszukiwaniu respondentów, by około godziny piątej zakończyć się krótkim sprawozdaniem i wieczornymi spotkaniami w gronie znajomych. Starych wyjadaczy i tych nowo poznanych, którzy przez krótki okres czasu dali się lepiej poznać.
     Kontynuowanie tematu Strojów Ludowych Górali Żywieckich, było moim celem w obecnym roku. Temat, który zdążył ewoluować podczas wcześniejszych rozmów, tym razem przybrał formę przejrzystego kwestionariusza z przyjętą pewnością kierunku, w którym zmierzały moje badania. Etnograficzne badania stroju, które zawierają przemyślenia ludzi na temat niebanalny, bo związany z ich tożsamością. W tym momencie sprecyzuję, że strój odświętny jest, a przynajmniej był, istotnym elementem kulturotwórczego aspektu życia ludzi zanurzonych w realiach zanikającej w tej chwili tradycyjności.
     Nie chcąc wyciągać wniosków bez głębszego przeanalizowania efektów moich rozmów, mogę stwierdzić jedynie, że postępująca globalizacja i głębokie ujednolicenie kultury mają wielce negatywny, a wręcz destrukcyjny wpływ na dalsze losy góralskiego światka.
     Tym krótkim postem zakończę moje wstępne przemyślenia na temat stanu dzisiejszej kultury ludowej na Żywiecczyźnie. Wygodnie rozsiadając się w miękkim fotelu PolskiegoBusa i z umiarkowaną prędkością zbliżając się do punktu wyjścia mojej podróży, dam się porwać wirowi chaotycznych myśli. Pozwolę sobie na błogi stan rozluźnienia, który opuści mnie u kresu dzisiejszej drogi, ustępując konieczności zgłębienia wiedzy potrzebnej do zmierzenia się z trudnościami czwartego dnia po weekendzie.


środa, 19 marca 2014

Czy to już koniec?

     Pogoda z wiosennej, postanowiła zmienić się w jesienną, nie wspominając nawet o zimowej, która widocznie nie miała w tym roku siły przebicia. Szarość i ponura atmosfera za oknem nie sprzyja do wychodzenia, a nawet zrobienie czegokolwiek graniczy z cudem. Może to i mój styl życia nie pomaga mi w spożytkowaniu czasu wolnego? Nie, lepiej zwalić to na pogodę.
     Od wielu dni zmagałam się z kontynuacją opowiadania. Doszłam jednak do momentu, w którym muszę zrobić sobie przerwę. Nie jestem w stanie wykreować rzeczywistości, która zadowalałaby mnie w wystarczająco, bym mogła całym sercem kontynuować tworzenie. 40 stron według Microsoft Office'a wydawało się być moją dumą. Wątpię jednak czy ten projekt będzie w stanie doczekać swojego finiszu.
     Dlaczego?
     Chodzi o narrację. Mogę potwierdzić, że porwałam się z motyką na słońce. Wcielenie się w postać Lucy, było trudniejsze niż myślałam - myślenie jej sposobem, przeżywanie jej życia. Skupiając się na kilku elementach, zaniedbywałam inne, które wydawały mi się istotne, co stwarzało, i nadal stwarza problemy co może mnie doprowadzić do błędów rzeczowych. I to mnie boli. Nie wiem czy przeceniłam swoje siły, biorąc się za takie przedsięwzięcie. Na dodatek publikując je w internecie.
     Mimo, że w prawdziwym życiu słynę z tego, że zostawiam wiele rzeczy niedokończonych, teraz tak nie będzie. Nie do końca. Dojdę do momentu, który zaplanowałam jako moment, w którym wszystko ma się zakończyć. Moje pierwsze dziecko będzie kompletne.
     A w moim umyśle wciąż kreuje się druga pociecha, która z racji doświadczenia, powinna być bardziej rozwinięta.
     Teraz jednak, dłużej nie przeciągając - wrzucam rozdział.

***

Kuchnia była opustoszała. I czysta. Naczynia i garnki pozmywane, schowane w szafkach lub podwieszone na ścianach, a w pomieszczeniu unosił się, wciąż gryzący, odór chemikaliów. Poza jednym małym garnkiem, wszystko pozostawało na swoich miejscach. Na moje szczęście Matylda nie zapomniała o pozostawieniu posiłku dla spóźnialskich.
Jaka jestem głodna, dowiedziałam się dopiero jak nałożyłam sobie na talerz jeszcze ciepły gulasz węgierski. Po pochłonięciu dokładki, postanowiłam poszukać mamy. Zwykle o tej porze siedzi w gabinecie na piętrze, do którego prowadzi ukryte przejście z jej sypialni. Ten niewielki pokoik jest jej samotnią i miejscem do odpoczynku po długich godzinach zarządzania biznesem. Z reguły zaczytuje się w książkach, przy kubku jej ulubionej herbaty.
I tym razem, wychylając się zza kuchennych drzwi, nie spotkałam na korytarzu nikogo. Dziwne… Gdzie się wszyscy podziali? Dziś poniedziałek, a hotel jakby pozostawał w stanie hibernacji. Czyżbym zapomniała o czymś istotnym?
Nikt nie odpowiedział na moje pukanie, ale drzwi pozostały otwarte wiec pozwoliłam sobie wejść. Za kominkiem, od strony okna znajdowały się ukryte drzwi. Uruchamiała je dźwignia ukryta w ozdobnej belce kominka, niedostrzegalna dla niewprawnego oka i osoby nieznającej topografii budynku. Gdy wymacałam guzik, ściana rozstąpiła się z cichym kliknięciem i ukazała przyciemnioną klatkę schodową, prowadzącą na piętro, do gabinetu Ursuli Kaius.
Trudno mi było znaleźć sprawę, o której chciałabym z nią porozmawiać, mając w umyśle wypalone oblicza mitycznych kreatur, ożywających na moich oczach. Musiałam z tym walczyć.
Zatrzymałam się niepewnie, z pięścią zawieszoną w powietrzu, gdy usłyszałam rozmowę mamy z kimś, kto najwyraźniej stał zaraz za drzwiami. Mężczyzna o wyjątkowo chłodnym, beznamiętnym oraz syczącym głosie. Ich spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych – wyraźnie można było wyczuć napięcie pomiędzy rozmówcami, również temat pozostawiał wiele do życzenia.
- … zobaczyłem tylko jak wchodzi do środka, potem nie mogłem jej znaleźć – usłyszałam – Przeszukałem najbliższą okolicę, ale moje poszukiwanie spełzły na niczym – mężczyzna wypuścił powietrze przez zęby, jeszcze bardziej upodabniając swój głos do gadziego syku.
- Dobrze, mam tylko nadzieję, że nic niej się nie stało. Ale pamiętaj by od dzisiaj mieć ją na oku. Po to zatrudniłam tego nowego, żebyś miał więcej czasu, na to co do ciebie należy.
O co jej chodziło? Ten syczący facet musiał być detektywem, jeśli zajmuje się śledzeniem któregoś z pracowników. Mam tylko szczerą nadzieję, że Maggie i Misha nie sprawiają problemów i to nie ich dotyczy to tajemnicze zlecenie…
- Nie wiem czy cię to zainteresuje, ale widziałem tam jeszcze… - ostatnie słowa jego wypowiedzi przytłumił wiatr, który musiał tłukł oknem o ramę, ukrywając w drewnianym brzmieniu najistotniejsze słowa.
No nic. Zebrałam się na odwagę i zapukałam. Szelest za drzwiami zrobił się intensywny, ale nikt nie raczył mi odpowiedzieć. Czas dłużył mi się w nieskończoność, a odpowiedzi wciąż nie było.
Choć nie bałam się spotkania z matką, zrobiło mi się duszno. Ursula była drobną osobą, o włosach mysiego koloru a wzrostem sięgająca mi poniżej ucha, jednak posiadała ogromny autorytet pośród pracowników, a nawet przyjezdnych. Jej postawa zdradzała siłę, jaka w niej drzemie lecz to oczy zdradzały prawdziwy potencjał. Jasno błękitne tęczówki twarde i niewzruszone jak lodowiec, topiące się jedynie za sprawą żaru rodzicielskiej miłości, były odzwierciedleniem kobiety o duszy walecznej i gorącym sercu. Niestety by odnaleźć w sobie te siłę, poświęciła nie tylko swoje zdrowie ale i wszelkie dobra materialne, które pomogły nam chociaż po części spłacić dług ojca. Teraz, kiedy nadchodzą lepsze czasy, a wizja rozwoju hotelu zaczyna być mniej odległa, Ursula zaczyna odzyskiwać poczucie humoru. I to w zaskakującym tempie.
Mama zaczyna wracać do stanu sprzed wypadku.
Niemniej jednak jak już wcześniej wspominałam, nie lubię ukrywać przed nią prawdy, a opowieść Haina była jednym z wątków, który musi pozostać ukryty w najdalszym zakamarku mojego umysłu. Nie byłby to dobry pomysł, zważywszy na rozpoczynający się sezon wakacyjny. Mama mogłaby zwolnić Haina, nim zdążyłby się wytłumaczyć. A tego nie chcę, póki nie dowiem się wystarczająco wiele, by móc go osądzić.
Usłyszałam sztywną komendę, zezwalającą na wejście do gabinetu więc to zrobiłam.
- Ach, to ty. Myślałam że jak wszyscy jesteś na festynie.
Zapomniałam o nim. Najważniejsza impreza w roku, a całkowicie wypadła mi z głowy. Ciekawe dlaczego tak się stało?
- Nie mam ochoty. Każdego roku jest praktycznie to samo, a z resztą miałam oprowadzić Haina po hotelu.
- Jak wrażenia? Nada się na hotelowego?
- Nadaje się.
- Coś więcej? – drążyła Ursula – Nie powiesz mi chyba, że przyglądałaś mu się. W końcu jest na czym zawiesić oko.
- Mamo! Ty też? Mogłam przewidzieć, że Maggie tak zareaguje, ale ciebie się nie spodziewałam! – w międzyczasie usiadłam na wyłożonym miękkim obiciem parapecie i oparłszy się o miękkie poduchy dorzuciłam niby od niechcenia – Dobrze, ma się czym pochwalić. Jest bardzo uprzejmy i dobrze wychowany. Wysportowany także, a to dobrze rokuje. Ale wydaje się dość… nietypowy.
- Dlaczego? Coś z nim nie w porządku? – mama zdawała się być zaciekawiona nowiną. 
Nie mogę jej zdradzić wszystkiego. Za wcześnie.
- Wiesz, rozmawialiśmy sobie. Taka luźna konwersacja. Ale w końcu ni z tego ni z owego, spytał się mnie czy wierzę w magię. Byłam nieco skonfundowana, ale powiedziałam mu, że w pewnym sensie tak. Kiedy Hain o tym mówił, sprawiał wrażenie bardziej ożywionego i równie pewny swoich racji. Powiedział mi o tym, że niektóre mity i legendy zawierają w sobie prawdziwe zdarzenia. Potem zrobił się lekko zaborczy więc musiałam uciąć naszą pogawędkę.
Mama nie odpowiadała przez chwilę zastanawiając się nad czymś. Po czym wyjęła z szuflady niewielką książeczkę z wyblakłą okładką i poplamionymi stronnicami. Nie miała tytułu, ani nawet znaku, mówiącego cokolwiek o jej zawartości. Podała mi ją i odparła:
- Miałam ci ją podarować na urodziny, ale widzę, że teraz przyda ci się bardziej. Nie zdążyłam jej opakować. Mam nadzieję, iż się nie obrazisz?
- Co to jest? – spytałam zdziwiona.
- Kilka miesięcy temu, przekopując gabinet w poszukiwaniu ważnych dokumentów, natrafiłam na skrytkę. W szufladzie znalazłam zapadkę, która doprowadziła mnie do skrytki za biblioteczką. Tam właśnie znalazłam ten stary wolumin. Przyjrzałam go i wydał mi się na tyle interesujący bym podarowała go tobie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Mama podarowała mi starą, cuchnącą stęchlizną książeczkę i to miesiąc przed urodzinami. Zdecydowanie nie wiedziałam co jej powiedzieć.
 - Dziękuję – bąknęłam i pocałowałam Ursulę w policzek.
- Nie ma sprawy. Liczę, iż przypadnie ci do gustu – mówiąc to, z czułością potargała mi włosy i przytuliła.
Ja również nie pozostałam dłużna.
Jej dotyk, przepełnił moje serce ciepłem, którego brakowało mi przez cały dzień. Na dodatek wydawało by się, że ów wyraz matczynej miłości był żarliwszy niż kiedykolwiek.  Uścisk mamy był wyjątkowo silny, jak gdyby nie chciała mnie wypuścić z ramion; jakby pragnęła mnie zatrzymać przy sobie na wieki.
Nigdy cię nie zostawię, powiedziałam sobie w duchu. I choć wiedziałam, że w sprawie dalszego kształcenia jestem na straconej pozycji, to przez te wakacje chcę być jak najbliżej niej. Będzie mi jej brakowało bardziej niż mogę sobie to wyobrazić. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie muszę żyć teraźniejszością. Inaczej strach o przyszłość oblecze mnie w nieprzepuszczalną kotarę, obojętną na piękno dnia dzisiejszego.
Ścisnęłam mamę jeszcze mocniej, czekając aż będzie gotowa na wypuszczenie mnie z objęć bezwarunkowej miłości.

Wtedy zdałam sobie sprawę. Miłość jest magią.

***



niedziela, 23 lutego 2014

Spaaać! Ale dodam coś jeszcze ;>

Nie rozpisuje się, gdyż sen spadł na mnie jak grom. Godzina nie jest jeszcze zbyt późna, jednak koordynacja oczy-mózg wydaje się być osłabiona, dlatego zamierzam się streścić.
Teraz oto przed wami... <weerblee> dopełnienie opowieści, w postaci następnego fragmentu opowiadania!
Please ENJOY it!

***

Burza, talizman, utrata przytomności, wizyta nieznajomego na wieży… Nie, to był Hain. Skoczył z latarni, bez mrugnięcia powieką.
            Pamięć szybko wracała. Przesypywała się jak piasek, zapełniając pustą przestrzeń klepsydry, której tak bardzo pragnęłam.
            Przypomniałam sobie jak Hain mnie wystawił. Pamiętam jak się wtedy czułam, jak wielka przepełniała mnie ochota, by zwierzyć się komuś.  Potem, miałam spotkać się z nowym pracownikiem, ale ten fakt był mi znany, w tamtej chwili jednak czułam, że coś jest nie tak. Ostatnią rzeczą, którą dane mi było sobie przypomnieć był gniew. Wściekłość na  blondyna, który śmiał mnie wystawić. Złość przepełniała mnie jak nigdy dotąd.
To był cios poniżej pasa. A teraz nadeszła chwila zapłaty.
Spoliczkowałam go równie namiętnie, jak podczas pocałunku. Nie jednego, co również przede mną ukrył.
Chociaż pierwszy policzek przyjął jak prawdziwy mężczyzna i mogło się wydawać, że był na niego przygotowany to drugiego nie był w stanie przewidzieć. Jego zaskoczenie było niewielką rekompensatą za jego postępowanie, ale niezaprzeczalnie wywołało w moim przyjemne mrowienie.
- Ukradłeś mi pamięć?! Bez skrupułów pozbawiłeś mnie przytomności i to nie jeden raz. Teraz masz czelność prosić mnie o wyrozumiałość? – byłam wzburzona, lecz nie na tyle by zatracić resztki zdrowego rozsądku. A przynajmniej tak mi się zdawało – I ty chcesz, bym po tylu kłamstwach ci uwierzyła?
W tym momencie nie wiedziałam co grosze – opowiadanie wręcz niemożliwych historii, czy kłamstwa, których się dopuścił? Jednego byłam pewna. Hain coś kombinuje, a póki nie dowiem się co to takiego, nie będę mogła zaznać spokoju. Niestety lekkomyślność mi w tym nie pomoże. Chłopak wydaje się być odporny na ataki z mojej strony co daje mu niezłą przewagę. Muszę uśpić jego czujność, co w moim przypadku wiąże się z akceptacją odmiennego stanu rzeczywistości, którą dzielą mityczne stworzenia.
- Jak mi to wytłumaczysz? – ciągnęłam – Zahipnotyzowałeś mnie? Odurzyłeś i usunąłeś pamięć, ale powiedz dlaczego. Żądam odpowiedzi.
-  Widziałem twój gniew. Nie mogłem pozwolić by emocje zniszczyły możliwość pokoju pomiędzy rasami. Jesteś nam potrzebna. Gdybym nie usunął śladów mojej obecności, te kilka dni wstecz kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie wysłuchałabyś mnie. Najprawdopodobniej wylądował bym w najbliższym szpitalu psychiatrycznym, oskarżony przy tym o nękanie. Wiesz o tym dobrze.
Miał rację. W żadnym wypadku nie dopuściłabym do głosu kogoś, kto wcześniej potraktował mnie w taki sposób.
- Zgadza się, nie posłuchałabym cię. Ale nadal nie wyobrażam sobie współpracy z oszustem, który w dodatku potrafi namieszać w głowie. Musisz obiecać, iż nigdy więcej nie powtórzysz takiego wyczynu.
Blondyn zgodził się kładąc dłoń na piersi.
- Przysięgam na powodzenie misji.
- Teraz wybacz mi, jestem potwornie głodna. Wracam do hotelu – w tej chwili przypomniałam sobie jak chłopak obiecywał mi lojalność, i bez wahania postanowiłam to wykorzystać - A skoro jesteś do moich usług, nie chciałabym cię widzieć przez następne kilka godzin. Zrozumiano?
I nie czekając na odpowiedź, pomaszerowałam w stronę hotelowych włości. Przebyłam już ćwierć kilometra, ale do moich uszu dość wyraźnie dotarły słowa „Nikomu nie mów”.
Spokojnie, nie zamierzam. Z resztą, kto by mi uwierzył?


***

środa, 19 lutego 2014

Tak, to jest zdecydowanie opowieść fantastyczna

      Jak w tytule, nie mogę zaprzeczyć, że od samego początku planowałam napisać powieść z elementami fantastyki. Nie zaprzeczę, a znacząco podkreślę moje zainteresowanie takowym gatunkiem literackim, a to dlatego, że idealnie wpływa na moją wyobraźnię, czego w wielu książkach mi brakuje. Zanurzenie się w wyimaginowanym świecie jest dla mnie o tyle ważne, że pomaga w dekoncentracji i rozluźnieniu nadwyrężonego organu.
      I choć w żadnym wypadku nie jestem przeciwnikiem odmiennych gatunków literackich, nie będę się dłużej nad tym rozwodzić. O takich sprawach się nie dyskutuje.
     Dlatego, chcąc trafić w gusta większej ilości odbiorców, w mojej głowie kreuje się zarys kolejnej opowieści, która będzie mniej fantastyczna, ale równie warta uwagi. A jako, że w miarę jedzenia rośnie apetyt, co przy kreatywnym tworzeniu jest co najmniej pożądane, nie poprzestanę na  dwóch pomysłach.
     Nie chcąc zdradzać więcej szczegółów, bo musiałabym was znaleźć i zamordować, przechodzę do oficjalnego zaprezentowania następnej części opowiadania.

*** 
            - Jak zdążyłem już powiedzieć, nim zostałem znokautowany, jestem jednym z synów Neptuna. Los chciał, by moja matka nie należała do podwodnego świata, ale z łaski ojca zostałem sprowadzony na jego Dwór, zaraz po urodzeniu. Zrobił to tylko dlatego, że moja rodzicielka zmarła zaraz po moim porodzie, a dzięki niemu wiem kim naprawdę jestem – opowiadając nie patrzył na mnie. Zrywał źdźbła trawy, brutalnie dzieląc je na kawałki – Nie miałem łatwego dzieciństwa, bo ludzi mojego pokroju się tam nie spotyka. Ja byłem jedynym ziemskim elementem w ich społeczności, ale moje geny pozwoliły mi na szybkie przystosowanie – zrobił pauzę, co wykorzystałam na zadanie pytania.
            -  Szybkie przystosowanie? Co to dla ciebie oznaczało? O tak musiały ci wyrosnąć skrzela i rybi ogon? – Hain podniósł głowę, lekko się uśmiechając – Naprawdę? Nie żartujesz?
            - Może nie dokładnie tak było, ale byłaś blisko. Skrzela wykształciły się jeszcze przed urodzeniem, ale na ogon musiałem zasłużyć – zawahał się – Widzisz, w Podwodnym Królestwie nie potrzebujemy rybich ogonów, bo to domena Syrenów, członków Armii Neptuna. Tylko najlepsi, którzy pomyślnie zdali szkolenia lub poświęcili się Królestwu, zasłużyli na ogon. A to nie jest takie proste. Ogon jest dla naszych honorowym odznaczeniem, powodem do dumy i jednoczesnym awansem społecznym.
            - A ty? Posiadasz takie cudo? Spotkał cię zaszczyt machania rybim ogonkiem?
            - Nie. Ale niedługo spotka. I ty mi w tym pomożesz.
            - Niby jak? – zdziwiłam się – Ma to coś wspólnego z tym, jak mnie nazwałeś? Księżycową Panią?
            - Panią, Dziewicą albo Księżniczką. Zależnie od tłumaczenia przepowiedni, ale tak. Ty jesteś kluczem. Nie tylko do mojego awansu, ale także do czegoś znacznie większego.
            Czegoś większego. Zawsze chciałam być do czegoś wybrana, ale nawet do szkolnego komitetu mnie nie chcieli, więc czego on ode mnie chce?
            - Załóżmy że jestem tą Księżycową Dziewicą…
            - Bo nią jesteś.
            - Dobrze, jestem tą dziewicą. Jakie zatem „wielkie zadanie” spoczywa na moich barkach?  Dla twojej informacji, nie odznaczam się niczym nadzwyczajnym, a jeśli chodzi o wypełnianie niezwykle ważnej misji to nie licz na przełom. Nie wiem nawet czy twoje założenie jest słuszne.
            - Chcesz dowodu. Dam ci dowód. Na pewno nie umknął twojej uwadze ten wielki skalny łuk. Powiedz mi, dlaczego właśnie to miejsce wybrałaś? Co takiego jest w tym miejscu, że tak je lubisz?
            Niby co mam mu odpowiedzieć? Milczałam przez chwilę, przeszukując nabrzmiały umysł, by odnaleźć argumenty… i nic. Pustka.
- Nie mam pojęcia. Po prostu tam czuję się bezpiecznie. Wiem, że mogę tam spokojnie pomyśleć i nikt mi w tym nie przeszkodzi – zawahałam się, gdy ujrzałam przed oczami morze zalane srebrną poświatą i skały, które w blasku księżyca wydawały się falować. Skoro on mi mówi takie rzeczy… – W nocy to miejsce wydaje się być wręcz magiczne. Przyciąga mnie do siebie. Jakby było żywą istotą, proszącą bym przyszła i w końcu przerwała krąg jego samotności.
Hain wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi.
- To nie przypadek. Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny.
- Nie wierzę w fatum.
- A w magię wierzysz? Tym właśnie jest przeznaczenie.  Energią, która otacza nas zewsząd i przenika, wypełniając swoją wolą. Pozwala ci myśleć, że masz wybór. Ale w rzeczywistości wybierasz tylko to, na co ona ci pozwoli. Jeśli nie wierzysz w magię, to ja także dla ciebie nie istnieję. Jestem częścią tej magii w tym samym stopniu co ty i inni ludzie. W siebie też nie wierzysz?
Przebiegły z ciebie człowiek, niebieskooki.  
- Nie o to mi chodziło. Nie wierzę w twoje wyobrażenie o fatum. Bynajmniej nie całkowicie. Wiem, że coś utrzymuje nas przy życiu i dążymy do wyższego celu, który musimy osiągnąć w naszej krótkiej egzystencji. Ale twoje wytłumaczenie wręcz zalatuje totalitaryzmem. Nie wierząc w przeznaczenie, mogę choć przez chwilę poczuć się jakbym panowała nad swoim życiem. Może to jest zakłamanie, ale poczucie wolności też jest ważne.  A jak jest z wami? - spytałam - Jak to u was wygląda jeśli chodzi o rolę, jaką musicie spełnić?
- Jeśli chodzi o nas, to nasze realia są nieco inne. Tak jak wy, nie znamy swojego ostatecznego celu, jednak potrafimy niejako wyczuć zbliżający się moment kulminacyjny naszego życia. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale my to po prostu wiemy. Problem rodzi się, kiedy już wypełnimy swoje przeznaczenie – w tym momencie zatrzymał się, jakby czegoś się obawiał. Milczał przez chwilę, szukając odpowiednich słów. Gdy zaczął mówić, jego głos był śmiertelnie poważny, a mina równie nietęga – kończymy swój żywot. Musisz wiedzieć, że o wiele bardziej niż ludzie jesteśmy związani z magią. Zyskujemy z tego powodu bardzo wiele, ale za wszystko przyjdzie kiedyś zapłacić. A cena jest wysoka.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Pocieszyć? Przytulić? Widzę jak bardzo się tym przejmuje, ale nie jestem pewna, czy  wierzę mu na słowo. Być może jest to tylko sprytna gra aktorska, w którą chce mnie wciągnąć? Nie mam pojęcia, jak tkwi w tym cel...
Potem uśmiechnął się tylko i machnął ręką, pokazując że nie jest to w tej chwili ważne. Widziałam smutek w jego oczach, ale nie potrafiłam odkryć jego natury. Jak wiele z niego, kryje się pod tą warstwą niewiarygodności? Nie wiedziałam. I dlatego nie zamierzałam więcej zagłębiać się w rozważania na temat fatum. Widocznie myśl o tym sprawiała mu przykrość. Rozmowa o tym musiała zatem boleć. W głębi serca nie chciałam go ranić, ale musiałam dowiedzieć się wszystkiego. 
Musiałam odkryć rolę swoją i Haina w tym spektaklu.
- Wracając do głównego wątku naszej rozmowy, miałeś podać mi dowód na to, że jestem Księżniczką. Jak bardzo absurdalne by się nie wydawało twoje tłumaczenie, chcę wiedzieć.
Ucieszył go fakt zmiany kierunku naszej konwersacji. Wprawdzie kontynuował zrywanie trawy, ale oddychał znacznie wolniej, a gdy przemówił jego głos brzmiał pewniej niż przed momentem. 
- Łuk, księżyc i woda. To nie… przypadek. W nocy czujesz się tam najlepiej, nieprawdaż?  To przez księżyc. On dodaje ci siły, ujawnia wewnętrzne pragnienia. Woda cię uspokaja, koi nadwyrężone ciało i zmywa z ciebie trudy dnia minionego. A łuk skalny? To brama.
- Do czego?
- Do Domu Neptuna, naszego króla. Ale nie tylko.  Jeszcze raz podkreślę, że twój wybór był podświadomy. Księżycowa Pani, nosi brzemię trzech skłóconych ze sobą ras. Zaginionych, ale nie zapomnianych. Wszyscy mieszkańcy twojego świata, i po części mojego, noszą w pamięci mity, legendy i bajki o nieznanych kreaturach. I choć wiele z nich żyje tylko między ich słowami, są trzy wielkie rasy, które istnieją i przetrwały do dzisiaj. Podwodni Ludzie, zwani przez was syrenami, Golemy, które są najstarszymi istotami jakie chodziły po ziemi oraz Dzieci Wiatru mogące przybrać dowolną postać, lecz ich naturalną postacią jest gadopodobna powłoka, która w waszych legendach przyjmuje imię smoków.
W to nie uwierzę. Syreny, Golemy i Smoki. Legendy i mity ożywają, by wskoczyć mi na barki i szeptać do ucha o przepowiedni Księżycowej Dziewicy.
Kiedy to mówił, robił to pewnie. Bez zawahania, bez cienia wątpliwości czy najmniejszego zająknięcia. Hain był pewny co mówi.
- Jakie to brzemię przypadło mi dzierżyć?  - Wrzucić do ognia Góry Przeznaczenia Pierścień Saurona? Może uda mi się spotkać Smauga? A nie. On nie żyje.
Powoli zaczynało mnie to irytować. Może powie zaraz, że wróżki istnieją? A mumie drzemią spokojnie w swoich kryptach?
- W tobie moja droga Lucy, płynie krew tych trzech potężnych ras. Jesteś dziedziczką Wielkich. I tylko ty możesz pogodzić ich, nim wojna rozpęta się na dobre.
Moja mina mówiła za siebie, gdy usłyszawszy tak niedorzeczną historię postanowiłam uchylić usta, wyrzucając z siebie garść nieartykułowanych dźwięków. Dosłownie. Jestem pewna, że nie wyglądało to zachęcająco, lecz w tym momencie Hain, widocznie sobie o czymś przypomniał, co dało mi wystarczająco czasu, by skorygować owo niedociągnięcie.
- Całkowicie zapomniałem o czymś ważnym! Muszę ci coś oddać, ale musisz przyrzec, że nie będziesz na mnie zła. Zrobiłem to co musiałem.
Po czym dotknął mojej skroni, a ja drugi raz tego dnia wylądowałam w jego ramionach, kiedy uleciały ze mnie wszelkie siły.
W końcu zaczęłam sobie przypominać…

***

czwartek, 13 lutego 2014

Czas doładować akumulatory!

Sesja zaliczona, ferie zaczęły mi się na dobre, a ja siedzę w domu ogarnięta całkowitą niechęcią. Do czegokolwiek. W żadnym wypadku nie jestem leniwa! Wyjątkowo intensywny, mijający miesiąc zmusił mnie do intelektualnego wysiłku co dziś, gdy jest już po wszystkim, odbija się na moim obecnym stanie. Zdecydowanie udało mi się z tego skorzystać, ale teraz... Czuje się wewnętrznie wypalona.
Brakuje mi motywacji.
Po cichu próbuję sobie wmówić, że ładuje baterie. Ale nie wiem ile w tym prawdy. Nawet moja inwencja twórcza utkwiła w bezruchu, czego nie chcę! Nie wiem, kiedy uda mi się ją przywrócić do życia, a reanimacja może trwać dłużej można się spodziewać.
Ale to tylko 10 dni. I aż. Zdążę zregenerować siły, jednocześnie pielęgnując w wyobraźni świat, który przeleję na wirtualny papier.

TYM razem dostarczam wam, moi drodzy, kilka wirtualnych stron, które po dłuższym czasie stagnacji sprawiły mi najwięcej przyjemności, podczas ich błyskawicznego pisania.

SZCZĘŚLIWYCH WALENTYNEK dla Zakochanych, którzy  dając sobie szansę każdego dnia, pielęgnują ten piękny kwiat zwany MIŁOŚCIĄ.

***

            Całkowita ciemność pochłonęła mnie po pierwszych metrach, gdy wczołgiwałam się wąskim tunelem do znajdującej się głębiej, wyrzeźbionej przez czas i wodę, jaskini. Naturalna sala była na tyle wysoka, by pozwolić mi się swobodnie poruszać, mimo to w najniższych miejscach czułam  strop muskający czubek głowy. Dla bezpieczeństwa zgięłam się w pół, przyspieszając kroku.
            Wyjście powinno znajdować się niedaleko. Na tyle blisko, by zdążyć wrócić do domu. Ale co wtedy? Gdy będzie na mnie czekał w hotelu, a ja oskarżę go o chore insynuacje? Kto mi uwierzy? Sama w to nie potrafię uwierzyć, dlaczego miałby ktokolwiek inny?
            „Cześć mamo, właśnie zatrudniłaś psychopatę, który nazywa mnie Księżycową Dziewką i twierdzi, że został przysłany na zlecenie Neptuna. Tak, mieszka tu niedaleko w Podwodnym Królestwie, może chciałabyś się tam ze mną wybrać za miesiąc?” Bardzo zabawne.
            Hain powinien się już ocknąć. I mam szczerą nadzieję, że wziął sobie do serca mojego kopniaka. Nigdy nie sądziłam, że obowiązkowe kursy samoobrony do czegoś się przydadzą. Dzisiejszy dzień dowiódł jak bardzo się myliłam.
            Szum fal zostawiłam daleko za sobą, pozwalając by ciemność i cisza zamknęły mnie w swoich objęciach. Oddalałam się od wody, a to był dobry znak. Moja wędrówka miał się niedługo zakończyć.
            Powoli przemierzanie wilgotnych głębin sprawiało mi coraz więcej trudności. Tunel z każdym metrem wspinał się coraz wyżej, a siły uchodziły ze mnie coraz szybciej. Na twarzy poczułam chłodny podmuch.
            Oparłam rękę o ścianę, by zaczerpnąć świeżego powietrza i jakież było moje zdziwienie, gdy mogłam ujrzeć swoje dłonie. Na końcu tunelu, światło sączyło się cicho z wyrwy, przez którą wydostanę się na zewnątrz. Po minucie, przyzwyczajone do jaskini oczy, przeszyła wręcz bolesna jasność. Bolesna, ale przyjemna.
            Rozciągnęłam się na chłodnej trawie, a otoczona gęstymi krzewami poczułam się nieco bezpieczniejsza niż bym tego pragnęła. I choć w oddali majaczyła latarnia morska, nie wiedziałam co w tej chwili począć.  Co zrobić z faktem, że pobiłam Haina i uciekłam zostawiając go na pastwę zgrai przybrzeżnych krabów? Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, lecz usilnie próbowałam przekonać samą siebie do słuszności tego uczynku. Może i jestem pacyfistką, ale umiejętność ratowania swojej egzystencji powinna być wystarczającym wytłumaczeniem, a w tamtym momencie czułam się zagrożona. Cóż, to nie zmienia faktu, że nie wiem co robić. Może dać mu dugą szansę?
            Tak, przeproszę go za kopniaka w twarz i pozbawienie go przytomności, bo myślałam że jest socjopatą. Wyśmieje mnie za to. Chociaż to ja powinnam zrobić to pierwsza, za to co powiedział.
            Wciągnęłam głośno powietrze do płuc, jak zawsze gdy chciałam oczyścić umysł, ale nie zdążyłam go wypuścić, gdy silne dłonie pociągnęły mnie w tył. Szarpałam się, próbowałam wyrwać, ale bez skutku. Na próżno wiłam się w stalowych objęciach, które wydawały się zaciskać z każdym ruchem. Jak on mnie znalazł?! Powinnam tu być bezpieczna, a on mnie śledził. Nie mógł! Przecież uważałam….
            Musiałam się poddać. Nie miałam siły dalej walczyć. Wyczerpana ucieczką, zostałam przygwożdżona przez silnego mężczyznę więc nie miałam najmniejszych szans ucieczki. Wtuliłam głowę w otaczającą mnie zieleń i zamknęła oczy czekając. Zdziwiła mnie reakcja mojego ciała na to oczekiwanie. Dlaczego się nie bałam? Czułam jak siedząc na mnie okrakiem, przyciska mi ramiona do ziemi. Więc co jest ze mną nie tak, że nie płaczę i nie błagam o wypuszczenie.
            Opowiadał mi niestworzone rzeczy, gonił mnie i zaatakował znienacka. A ja leżałam w bezruchu zastanawiając się co zrobiłam źle. Spowita przerażającym spokojem, nie mogłam tego pojąć. Gdy Hain przesunął dłonie w górę mojego ciała, zaciskając je na ramionach, zaraz ponad piersiami, poczułam dreszcze. Ale nic więcej.  
Nie obawiałam się o jego złe intencje. Nie walczyłam z jego dotykiem, a wręcz go pożądałam. Jego dotyk koił. Silny i gwałtowny ale jednocześnie delikatny i czuły, sprawiał że nie potrafiłam być na niego zła.
            Czułam ciężar jego wzroku. Słyszałam cichy i miarowy oddech jakby pogoń za mną nie sprawił mu żadnego wysiłku, aczkolwiek jego ciało promieniowało gorącem. Był zły, albo…
            - Otwórz oczy – zażądał.
            Słonce, schowało się centralnie za jego głowę, więc trudno było mi dostrzec jakiekolwiek emocje na jego twarzy. Dostrzegłam jedynie zaschniętą, krwawą smugę rysującą się na jego skroni.
            - Jak cie puszczę, to nie będziesz uciekać? Przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy. Chcę wszystko wytłumaczyć. Wysłuchasz mnie?
            Wierzyłam, iż powiedział to szczerze. Kiwnęłam głową. Zgodziłam się, a on bez słowa puścił mnie, siadając naprzeciwko. Przez ułamek sekundy chciałam znów wstać i uciec, ale równie szybko przegnałam takową myśl. Jaki miałabym w tym pożytek? Tak, możliwe że się czegoś dowiem. Usłyszę całą jego opowieść by zdecydować z czym mam do czynienia. Z jakim człowiekiem związał mnie los.
            - Dobrze. Cieszę się, że nie krzyczałaś. Serce ci podpowiada, że nic złego z mojej strony cię nie spotka. Czyż nie? – nie czekając na odpowiedź, kontynuował – Rozumiem, że to co powiedziałem mogło się wydawać dziwaczne. Pewnie zastanawiasz się z jakim schorzeniem psychicznym masz do czynienia, a ja mogę odpowiedzieć jedno. Jestem całkowicie zdrowy, zatem wszystko co mówię nie jest wymysłem chorego. Nie usłyszałaś jeszcze całości. Prawdę mówić nie usłyszałaś jeszcze niczego. Dlatego proszę cie tylko o jedno. Wysłuchaj mnie, a potem osądzaj.
            - Masz jakieś dowody? Cokolwiek, co mogłoby potwierdzić twoje niebywałe słowa? – Wysłuchaj go, ale nie gódź się na więcej, podpowiadał mi umysł. Do niczego cię nie zmusi, a jeśli będzie naciskał, Misha cię obroni. Nie wierz Hainowi na słowo, kto wie skąd uciekł? – Nie zakładam z góry, że zmyślasz ale im bardziej nieprawdopodobne rzeczy mówisz tym mniej mam w nie ochotę wierzyć.
            - Mam dowód, ale najpierw mnie wysłuchasz.
            Cóż mi szkodzi posłuchać? Nic na tym nic na tym nie tracę, o prócz czasu oczywiście, ale do obiadu jest jego sporo.
            - Zamieniam się w słuch.
           

***

środa, 12 lutego 2014

Jutro egzamin a ja....

     .... jestem w lesie. Powiedzmy, że w dżungli się nie zagubiłam ale myślami wędruje po przygranicznych lasach, które leżą w okolicy mojej domowej mieściny. Już w sobotę wybieram się w rodzinne strony, by celebrować udany semestr, ale nim odetchnę z ulgą pozostało kilka spraw do załatwienia.
     Jak zaznaczyłam w poście, jutro ustny egzamin z języka angielskiego. Taka mała matura ustna, ale zamiast procentów są oceny. Nic przerażającego, jeśli nie liczyć przedstawienia tekstu na temat amerykańskiego peyotyzmu (Mogę dodać meksykańską wersję kultu peyotu. Bardzo ciekawa! Oczywiście w polskiej wersji językowej). Poza tym jutro około godziny 18 dostanę ponad tydzień na beztroskie leniuchowanie!
I oczywiście kontynuowanie opowiadania, którego kolejny fragment zamieszczę już dzisiaj. Następny już się kończy pisać (moje palce wyprawiają dzisiaj na klawiaturze prawdziwe wygibasy, a nawet się przy tym nie zmęczyły!), więc dodam go równie szybko.
     Zatem miłego czytania, a ja zabiorę się do wewnętrznego zmuszania się do nauki! Nie wiem z jakim efektem, ale... warto próbować!

***

            Kiedy Maggie wyszła, nie pozostało mi nic jak ponownie zanurzyć się w pościeli i spróbować zasnąć. Miałam sporo czasu do spotkania z Hainem, a Ursula jest dzisiaj poza hotelem więc nikt nie będzie zadawał mi niewygodnych pytań. W kwestii notatnika posłuchałam przyjaciółki - nie było to wielkim problem, a kto wie czy akurat się nie przyda. Póki co był bezużyteczny.
            Pomimo usilnych starań, nie udało mi się zmrużyć oka. Uparcie analizowałam minione dni, starając się wychwycić luki powstałe w wyniku zaniku pamięci. Niestety poprzednie dni wydawały się być normalne. Za dnia praca i pomoc w prowadzeniu hotelu, są też wieczorne wędrówki nad morze i kąpiele w towarzystwie księżyca. Nic nadzwyczajnego – żadnych kłótni, a nawet pogoda wydawał się być idealna, choć na ten tydzień zapowiadane były gwałtowne burze. A ich tam nie było. Wiadomo, pogoda nigdy nie jest całkowicie pewna, jednak całkowity brak deszczu wydawał się podejrzany. A każdy dzień wyglądał zwyczajnie. Zbyt zwyczajnie. Czułam, że brakowało w tym spójności, jakby wyrwane pospiesznie kartki, fragmenty książki, miały pozbawić czytającego istotnych informacji. Nie miałam tylko pojęcia jakich.
            Choć za każdym razem gdy spoglądałam w przeszłość, przeszywał mnie chłód pozostawionej tam pustki, uparcie przywoływałam wspomnienia by móc znaleźć wskazówki, które finalnie przyniosą  odpowiedzi. Po godzinie nieudanych prób, rozbolała mnie głowa, jednak gdy spojrzałam na zegarek, byłam pewna, że zaraz eksploduje. W pół do pierwszej! Spóźniłam się!
            Błyskawicznie zerwałam się z łóżka, w pospiechu popijając tabletkę przeciwbólową. Przed wyjściem zdążyłam jeszcze poskromić niewdzięcznie wiszące strąki włosów oraz wciągnąć przez głowę ulubiona bluzkę. Nie minęła minuta, nim byłam gotowa. Sto osiemdziesiąt sekund później  byłam już na tarasie, gnając na łeb na szyję w kierunku altany. Hain już na mnie czekał.
            Nie wyglądał na niezadowolonego, a wręcz przeciwnie promieniował dobrym humorem. Co szczerze nie zdziwiło, gdyż od początku widywany był z uśmiechem na ustach. Nie zaprzeczę, że wyglądał z nim nieprzyzwoicie przystojnie, czego też zdecydowanie mu nie powiem. Ale jest ktoś, kto nie ma takich zahamowań. Maggie zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem. Poczułam ukłucie w żołądku.
Lucy, ty zazdrośnico!
- Cześć – zaczęłam nieśmiało – przepraszam za spóźnienie, ale najwyraźniej za bardzo czułam się w ten odpoczynek. Mam nadzieję, że nie nudziło ci się przez te kilka godzin?
- Skądże, zdążyłem się już zaklimatyzować. I nie waż się przepraszać za to co cię dzisiaj spotkało. Równie dobrze mogło się to stać komukolwiek. A powrót do zdrowia po takim wypadku, zajmuje dobre kilka dni. Jak się czujesz?
- Zdecydowanie lepiej. Chociaż dostałam migreny, ale to by było na tyle uszkodzeń fizycznych. Nie złość się na mnie, ale po raz ostatni podziękuję Ci, za opiekę. Muszę się przyznać, że poczułam się nieco zażenowana. Nigdy nie przyjmowałam pomocy od nikogo poza własną rodziną, a to dlatego, że nie znoszę gdy ludzie robią to z litości. Ten wyraz ich twarzy, kiedy otrzymujesz od nich wsparcie – jakby ratowali konającego psa.
Za dużo powiedziałam. Nie powinnam była. Nikomu o tym nie mówiłam, nawet mamie. A on? Znam go ledwie kilka godzin, a czuję się niezwykle swobodnie w jego towarzystwie.
- Przepraszam. Nie chciałam mówić tego na głos – spuściłam wzrok, czekając na jego odpowiedź.
On jednak nic nie powiedział. Chwycił mnie za brodę, zmuszając bym spojrzała. Wpatrywał się we mnie, wzrokiem którego nie potrafiłam odczytać, którego nie widziałam u nikogo innego. Zaglądał w głąb mojej duszy.
- Za często przepraszasz – mówiąc to, pocałował mnie w czoło i w policzki, po czym równie powoli umieścił ostatni pocałunek na moich ustach. Ten, bardziej czuły a zarazem delikatny dotyk jego warg, usadowił moje serce tuż pod samym gardłem, zwiększając częstotliwość jego pracy. Gdy chłopak przestał, świat przed moimi oczyma zawirował. Gdybym nie siedziała, zapewne upadłabym na ziemię, co wyglądałoby wyjątkowo komicznie.
- Dlaczego to zrobiłeś? – dzwony w mojej głowie, powoli cichły.
Znowu to zrobiłeś. Posłałeś mi ten zalotny uśmiech. Proszę, nie rób tego ponownie, bo się w tobie zakocham. To już się dzieje.
- Co zrobiłem? – zapytał, zgrywając niewinnego – Spokojnie, pocałunek to nic złego. Poza tym, robisz to całkiem nieźle.
            Nie miałam zamiaru pokazywać mu, jak bardzo spodobał mi się jego wybryk, oraz jak mocno pragnęłam by to powtórzył. Pozwoliłam sobie jednak na uśmiech. Ale nie mogłam pozwolić, by czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Nie teraz, gdy tak krótko się znamy.
            Pamiętaj Lucy, trzymaj ludzi na dystans. Inaczej zostaniesz zraniona szybciej, niż się zorientujesz.
- Lucy, muszę z tobą porozmawiać, koniecznie w jakimś odosobnionym miejscu – jego twarz stężniała, a bez wygiętych ust wyglądał niemal groźnie.
W moim sercu zakiełkowała niepewność, której nie zdołam wyplenić przez długi czas. Jakież tajemnice skrywa twój umysł, niebieskooki?
- Znam jedno miejsce – odparłam - Znajduje się na plaży niedaleko, zaraz za cyplem. Jakieś pięć minut drogi stąd. To moje ulubione miejsce do pływania i kiedy potrzebuję samotności.
Nie wiem co on kombinuje, ale jeśli myśli, że tym pocałunkiem zamknie mi oczy, to mnie nie docenia. I choć to było faktycznie, moje ulubione miejsce do nocnych kąpieli, nie wybrałam go przypadkiem. Za łukiem skalnym zwisającym ponad zatoczką, do której idziemy, znajdowała się jaskinia. Niewielki otwór, ukryty w cieniu klifu, wygląda niewinnie, a skrywa pewną tajemnicę. Labirynt tuneli, które znałam tylko ja. I tylko ja znalazłam drugie wyjście. Znam te korytarze na tyle dobrze, by dotrzeć do wylotu jaskini bez błądzenia, nawet po ciemku. A zwłaszcza po ciemku. Zatem plaża za cyplem nadaje się idealnie.
Szliśmy w milczeniu. Najpierw musieliśmy zejść stromymi, wykutymi w skale schodami, by dotknąć stopami bezpiecznego piasku. O tej porze dnia przypływ pochłonął rozległe połacie plaży, które przy odpływie ciągną się przez ponad pół kilometra. Teraz jednak zostało im niewiele ponad dziesięć metrów. To jednak było wystarczające, by w razie potrzeby bezpiecznie wejść do jaskiń.
Pozwoliłam by woda przepływała pod moimi stopami, kradnąc błyszczące drobinki i unosząc je w głąb słonej toni. Znad wschodu nadciągały pierzaste olbrzymy, przesłaniając niekiedy tarczę słońca, by dać odetchnąć promieniujących gorącem ciałom. Dawał wtedy osobie znać orzeźwiający wietrzyk, porywając do tańca nasze włosy.
Do zatoczki doszliśmy, kiedy słońce ponownie ogrzało nasze ciała. Hain odwrócił się do mnie, złapał za rękę a jego oblicze znów się rozświetliło.

- A więc to prawda. Jesteś tą, którą poszukuję – osunął się na kolana – Księżycowa Pani.

***

niedziela, 2 lutego 2014

Nic nie dzieje się z przypadku?

      O tak, sesja już nadchodzi, więc niestety nie mam czasu na pisanie. Z bólem przychodzi mi to stwierdzenie, ale taka jest prawda. O jakiegoś czasu, zagmatwana po uszy siedzę w etnograficznych realiach, zatracam się w pachnących gęstwinach notatek. Godziny spędzam na zebraniu odpowiedniej ilości wiedzy. Przekopuje szafki w poszukiwaniu notatek, a jest ich tam więcej niż bym pragnęła. Ale w tym miejscu muszę się zatrzymać. 
Moje poszukiwania przyniosły nieoczekiwany rezultat. 
Mianowicie, całkowicie przypadkowo znalazłam notatnik, z czasów maturalnych. Przeglądając matematyczne wzory i obliczenia, zdziwiłam się jak mogłam coś  takiego zrozumieć - wpatrywałam się w kartki starając się rozszyfrować martwy, dla mnie w chwili obecnej, język. W tym miejscu poczułam ulgę, natrafiając na fragment milszy dla oczu - język polski. Ale moje wcześniejsze zdziwienie, pogłębiło się gdy tylko przeczytałam jedno z moich wczesnych dzieł poezji nie-brzydkiej. 
Chociaż nigdy nie byłam zainteresowana liryką bardziej niż epiką, pierwszą i ostatnią moją próbą były wiersze miłosne.
Jakiż był mój szok, odkrywszy coś, co kiedyś wydawało mi się zwykłą bazgraniną obecnie wygląda przyzwoicie. Jak na ówczesny brak doświadczenia w podobnych eksperymentach literackich, co dzisiaj zdarza mi się częściej, przyznam iż nie tyle mnie to dziwi co zaskakuje całokształt młodzieńczej poezji. Zaprezentuje je wszystkie, choć proszę o wyrozumiałość dla młodzieńczej romantycznej duszy :)

Jak zdefiniujesz słowo "kochać"?
Być z kimś mimo wszystko.
A tak nie jest także z przyjacielem?
Kocham, szepnęła.
***

Kiedyś odejdę. Zniknę. Ucieknę.
Ale zostanę. Pojawię się. Wrócę.
Na zawsze w sercu twoim ukryta.
Tak dom mój.
***

Gdzieś tam jestem wspomniany.
Nieznane usta szepczące gorąco modlitwę.
Karmazynowe wargi, wzywające bezimienną postać.
Na krańcu świata jestem ja.
Zaalarmowany wołaniem, pędzę ku tobie.
To ja. Twój stróż.
***

Małe rozluźnienie dla nadszarpanych nerwów i obrzmiałego umysłu. Chwila czasu, dla przypomnienia sobie kontekstu, który zmusił mnie do takiego przedstawienia rzeczy. 
Głęboki wdech. Zaczynam wracać i znów, za trzy dni egzamin.

Życzę miłego wieczoru, a także osobom, które podzielają moją niestałą sytuację - łatwej i celująco zdanej sesji!

niedziela, 5 stycznia 2014

Coś innego. Coś lepszego?

      Haha! Nie wiedziałam, że pisanie tylko z perspektywy jednej osoby jest takie trudne. Nigdy nie mogłam się nadziwić swoim zastojom. Po prostu nic do głowy mi nie przychodziło. Pustka rozchodziła się echem w mojej głowie, zmniejszając poczucie słuszności  wybranego celu, za jaki obrałam sobie napisanie tego opowiadania.
     Aż tu nagle, wpadłam na pomysł by dołączyć relacje z innego źródła. Nie sądziłam bynajmniej, że tak szybko uda mi się wprowadzić tę ideę w stan  pisalności. Zaskoczenie było duże, kiedy osiągnęłam ten zamiar w zaledwie pół godziny.
     Jeśli chodzi o ten podrozdział, to nie mogłam zdradzić ni mniej ni więcej, niż to co już napisałam!
     Czytajcie, zachęcajcie innych, rozpowszechniajcie wici, jakobym wróciła do formy i zaczynała odczuwać satysfakcję z napisanych fragmentów! I liczę, że nie są dla was tylko zwykłymi, bezsensownymi i nudnymi  bajaniami szurniętej kobiety. Wierzę, a w tych czasach to ważne, że choć trochę poprawiam wam humor moimi wypocinami.

***
            Zadanie zostało wykonane. Dziewczyna nie domyślała się niczego, a ja mogę rozpocząć kolejny etap, który przybliży mnie do prawdziwego życia. Tak zadowolony z siebie, dotarłem do pokoju, w którym zostałem zakwaterowany. Niewielki pokoik w części przeznaczonej dla pracowników, nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród innych, które mijałem. Najwyraźniej trzy takowe pokoiki składały się na jeden sporej wielkości, podzielony dla potrzeb służby. Na szczęście przywykłem do mniej komfortowych warunków, co nie sprawiało najmniejszego problemu, jeśli chodziło o wygodę. Równie dobrze mógłbym spać na słomianej macie, przykryty jedynie marnym kawałkiem materiału.
            Rozejrzałem się dokładniej po pokoju - wnętrze pachniało przyjemnie, a niewielkie okno, choć wpuszczało obecnie niewielką ilość światła, o zachodzie przyjemnie ogrzeje pomieszczenie, pozwalając mi podziwiać swoje niezmienne piękno. A chociaż księżyc pojawi się tu dopiero kilka godzin przed świtem, będzie to idealne miejsce na śledzenie faz, które i tak wyryte w mojej pamięci pozostają kluczowym elementem w wypełnieniu ostatecznego celu. Oprócz zajmującego niemal całą ścianę okna, znajdowało się tu jednoosobowe łóżko, szafka nocna oraz płaska, acz szeroka szafa, mogąca pomieścić po czterykroć zawartość mojego podróżnego plecaka. Biurko znajdowało się po lewej stronie od wejścia, a podłogę wyściełana była przyjemnym w dotyku dywanem.
            Cała ta materialna kwestia nie miała dla mnie znaczenia. Gdyż liczyło się tylko jedno. Polecenie. A miałem na nie zaledwie pięć tygodni. Dokładnie za trzydzieści pięć dni, otworzy się brama. I ona musi czekać tam, przygotowana do przejścia.
            Położyłem się na wygodnym łóżku, wbijając wzrok w zdobiony freskami sufit. Z holu dobiegł mnie przytłumiony dźwięk.
            Wybiła jedenasta. Za godzinę to naiwne dziewczę pozna prawdę o swoim losie. Ciekaw jestem jak zareaguje, aczkolwiek z niecierpliwością czekam na efektywny wybuch emocji. Zamruczałem z zadowolenia, a moje usta rozszerzyły się w grymasie uśmiechu.
            Zamknąłem oczy czekając na nieuchronne.
***