Zbyt zajęta ogarnięciem nowego planu zajęć nie miałam okazji wrzucić niczego ciekawego. Zatem nadszedł czas zadośćuczynienia - oddaję w wasze ręce kolejny, ale zdecydowanie nie ostatni rozdział! Please, ENJOY :D
W
nadchodzącym tygodniu pokoje zarezerwowały dwie grupy wycieczkowe, więc do tego
czasu piętnaście pomieszczeń musiało zostać wysprzątanych. Kuchnia potrzebowała
zaopatrzenia; korytarze pozbycia się kurzu; trawnik skoszenia; krzewy ogrodowe
przycięcia; a dla odprężenia brama wjazdowa do posiadłości, odmalowania. Do
samego wieczora wykonane zostało wszystko, za wyjątkiem bramy, gdyż Słońce, z
dnia na dzień, szybciej chowało się za linię horyzontu, pozwalając coraz dłużej
cieszyć się z upragnionego odpoczynku.
Ostatkiem
sił dotarłam na górę, by móc uwielbieniem oddać się przyjemnościom jakie
czekały na mnie tego wieczoru – owinięta w koc z gorąca herbatą dłoni, siedząc
na balkonie i czytając klasykę horroru Stephena Kinga – było to najwspanialsze
uwieńczenie jakże pracowitej doby.
Obudziło
mnie gwałtowne szturchnięcie. Czyżbym zasnęła? Leżałam na podłodze, w pobliżu
wyjścia na balkon. Obok głowy, leżał przesiąknięty herbatą egzemplarz
„Lśnienia” z 1980 roku.
King
zniszczony? Cóż za ogromna strata…
-
Lucy. Lucy, słyszysz mnie? – kolejne szarpnięcie – Proszę obudź się. Co się
stało? – spytał głos, kiedy już otworzyłam oczy.
-
Nic specjalnego, naprawdę. Musiałam się dziś przepracować. To tyle. – Tak
sądziłam, a przynajmniej w to chciałam wierzyć.
Głowa
ciążyła mi okropnie. Czułam się jakby umysł podwoił swoją objętość, zapraszając
uparcie na spotkanie z podłogą. Rana na czole pulsowała boleśnie. Po chwili
jednak mrok przed oczami ustąpił, pozwalając mi dostrzec kim był mój wybawca.
Chłopak.
Blondyn o niebieskich i głębokich jak morskie odmęty, oczach. Dobrze zbudowany,
a jednocześnie zadziwiająco delikatny. Książę z bajki pojawił się w mojej
wieży. Zaśmiałam się w głos.
-
Dlaczego się śmiejesz? – nietutejszy mężczyzna z czystym zaciekawieniem
obserwował moją dziwną reakcję.
-
Ty nie jesteś prawdziwy. Pewnie śnisz mi się tylko, ale przyznam, iż jest to
wyjątkowo przyjemny sen. – dotknęłam jego nagiego torsu, śmiejąc się coraz
głośniej – Nawet mogę cię dotknąć, poczuć dotyk skóry. Wszystko wydaje się
takie realne…
Poczułam
się niezręcznie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że spotkanie jest prawdziwe. Tymczasem
młodzieniec nie przestawał wpatrywać się we mnie, sądząc po zaciętej minie,
mógł sądzić iż majaczę. Tak, niespełna rozumu dziewczyna leżąca w ramionach
nieznanego przystojniaka, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej pokoju.
Absurd.
-
Mogę udowodnić twe błędne przekonanie.
-
Jak chcesz…
Nie
pozwalając dokończyć wypowiedzi, jego wilgotne usta połączyły się z moimi
wargami w jedność. Ten krótki pocałunek pozwolił mi zobaczyć, jak bardzo się myliłam.
Serce pomogło mi pozbyć się złudzeń – w rytm tysiąca dzwonów, bijących w moim
wnętrzu wyzbyłam się złudzeń.
-
Skoro jesteś tu naprawdę, to kim do cholery jesteś?! I co robisz cały nagi w
mojej sypialni?! Zboczeniec!
Obcy
jednak nie był całkowicie pozbawiony ubioru. Wykonana z dziwacznego tworzywa
przepaska na biodrach, okrywała najbardziej intymne miejsca. Ale to było na
tyle. Pozbawiony obuwia oraz wierzchniej odzieży eksponował pięknie wyrzeźbione
ciało i nienaturalnie niebieski odcień skóry. Zadziwiła mnie, własna reakcja na
cielesność włamywacza – nagle poczułam jakby temperatura otoczenia wzrosła;
policzki paliły niemiłosiernie, a wnętrzności skurczyły się, przyprawiając o
średnio przyjemny ból brzucha.
Zawahałam
się. Miałam ochotę spoliczkować go, wyrzucić z pokoju, bądź w razie oporu
zrzucić z balkonu pod pretekstem obrony własnej. Z drugiej strony miałam do
niego wiele pytań. Dlaczego Matylda wpuściła obcego, nagiego mężczyznę do
posiadłości, nie wspominając już o sypialni nastolatki? Skąd zna moje imię,
chociaż nie znam go?
Zwykle
stojąca przy łóżku lampa, błyskawicznie znalazła się w odpowiedniejszym, w
danym momencie miejscu – w moich rękach. Dla bezpieczeństwa, tłumaczyłam sobie,
by nie zechciał posunąć się do śmielszych czynów. Przez cały czas próbowałam
uspokoić widocznie drżące ciało, nie mogłam pokazać jak bardzo się boję.
-
Przybywam na twoje wezwanie.
Wzbierał
we mnie histeryczny śmiech. Co takiego?! Chłopak najwyraźniej postradał zmysły,
mówiąc tak absurdalne rzeczy.
-
Chwileczkę. Zanim wymyślisz kolejne kłamstwo, wytłumacz mi jedno…
-
Skąd wiem jakie nosisz imię oraz czy spotkaliśmy się kiedykolwiek? Obserwuję,
cię już od dawna, jednak nie mogłem zjawić się tu z własnej woli. Czekałem na
wezwanie, które musiało paść bezpośrednio z twych ust. Wczorajszej nocy takowe
zostało wypowiedziane. – uśmiechnął się szczerze, jakby starając się przekazać
swój entuzjazm, mojemu zdziwionemu obliczu. – Wprawdzie nie powiedziałaś tego
na głos, jednakowoż twoje trzewia krzyczały donośniej niż usta byłby w stanie.
Tak więc stoję, a raczej siedzę, tu dziś przed tobą i mam zamiar pomóc, w
spełnieniu twego przeznaczenia.
Nieznajomy
wstał, idąc w moim kierunku. Poczułam opór za plecami – chłód szyby przeszył
mnie na wskroś. Droga ucieczki została odcięta, gdy mężczyzna zatrzymał się na
środku pokoju, odgradzając swym ciałem klapę w podłodze.
-
Nie zbliżaj się! Jesteś psychiczny! – lampą wycelowałam prosto w krocze
mężczyzny – Na dodatek mnie śledzisz? Jak śmiesz zjawiać się tu, tak ubrany a
na dodatek wymyślać tak niewiarygodne historie?
-
Wszystko co mówię jest prawdą. Nie miałbym sumienia okłamywać cię w tak
bezczelny sposób. Jeśli jednak nie przekonałem twej osoby dostatecznie byś nie
obawiała się o swe życie, niech będzie. Jutro o wschodzie księżyca. Tam, gdzie
wszystko znalazło swój początek, czekać będę na ciebie. Potem odpowiem na każde
pytanie, które mi zadasz – wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń. – Obiecuję. Jednak,
potrzebuję twojej aprobaty. Zgadzasz się?
Aby
na pewno to dobry pomysł? Mogłabym powiedzieć, że przyjdę i wezwać policję, by
mogła go aresztować. Jednakże coś podpowiadało mi o czystości jego zamiarów.
Jeśli oczy są zwierciadłem duszy i ukryty jest tam każdy zamiar człowieka, to
patrząc w jego, nie dostrzegłam niczego złego. Dobro, szczerość i zaangażowanie
były jedynym, co można było dostrzec poprzez spowijający przybysza woal
uprzejmości.
Nasze
dłonie połączyły się niepewnie. Szybkim ruchem przyciągnął mnie ku sobie.
Wyszeptał serię niezrozumiałych, hipnotycznych słów owiewając moją twarz
ciepłym oddechem.
Gdy
chłopak otworzył balkon i chłód powietrza ochłodził atmosferę w pokoju, wyszedł
nań odwróciwszy się plecami do barierki. Stojący na tle wzburzonego morza, jego
ciało wręcz emanowało księżycową poświatą, a blond włosy rozwiała nocna bryza,
wydawał się być jedynie wytworem mojej wyobraźni. Zbyt nierealny, zbyt idealny…
Pożegnał
mnie samotnym słowem, które z trudem przebiwszy się przez huk morskiej toni,
dotarło do swojego odbiorcy. Uśmiechnął się po raz ostatni tej nocy, gdy nagle…
Rzuciłam
się ku miejscu, w którym widziałam go po raz ostatni. Skoczył. Obsydianowa
czerń pochłonęła przybysza, wciągając w swoje zimne objęcia – jak cichy
zabójca, bez najmniejszego śladu.
Nie
bałam się o niego. Gdzieś tam, w najodleglejszej części serca, w miejscu, o
którym istnieniu dotąd nie zdawałam sobie sprawy, zakiełkowała niespodziewana
pewność, że wszystko będzie dobrze. Tam uśpiona wciąż, mieściła się nadzieja na
lepszą przyszłość; wiara w przeznaczenie, a nawet prawdziwą miłość.
Z
westchnieniem spojrzałam na horyzont, wyobrażając sobie jak mogłoby wyglądać
jutro. Wszystkiego dowiem się za kilkanaście godzin.
Księżyc
osiągnął swój zenit, powoli zmierzając na spotkanie swego odwiecznego kochanka,
który już niedługo zawita na nieboskłonie. Najwyższa pora odpocząć.