czwartek, 28 lutego 2013

Czwarty?

Po kilku dniach zastoju, w końcu sukces!
Zbyt zajęta ogarnięciem nowego planu zajęć nie miałam okazji wrzucić niczego ciekawego. Zatem nadszedł czas zadośćuczynienia - oddaję w wasze ręce kolejny, ale zdecydowanie nie ostatni rozdział! Please, ENJOY :D


W nadchodzącym tygodniu pokoje zarezerwowały dwie grupy wycieczkowe, więc do tego czasu piętnaście pomieszczeń musiało zostać wysprzątanych. Kuchnia potrzebowała zaopatrzenia; korytarze pozbycia się kurzu; trawnik skoszenia; krzewy ogrodowe przycięcia; a dla odprężenia brama wjazdowa do posiadłości, odmalowania. Do samego wieczora wykonane zostało wszystko, za wyjątkiem bramy, gdyż Słońce, z dnia na dzień, szybciej chowało się za linię horyzontu, pozwalając coraz dłużej cieszyć się z upragnionego odpoczynku.
Ostatkiem sił dotarłam na górę, by móc uwielbieniem oddać się przyjemnościom jakie czekały na mnie tego wieczoru – owinięta w koc z gorąca herbatą dłoni, siedząc na balkonie i czytając klasykę horroru Stephena Kinga – było to najwspanialsze uwieńczenie jakże pracowitej doby.
Obudziło mnie gwałtowne szturchnięcie. Czyżbym zasnęła? Leżałam na podłodze, w pobliżu wyjścia na balkon. Obok głowy, leżał przesiąknięty herbatą egzemplarz „Lśnienia” z 1980 roku.
King zniszczony? Cóż za ogromna strata…
- Lucy. Lucy, słyszysz mnie? – kolejne szarpnięcie – Proszę obudź się. Co się stało? – spytał głos, kiedy już otworzyłam oczy.
- Nic specjalnego, naprawdę. Musiałam się dziś przepracować. To tyle. – Tak sądziłam, a przynajmniej w to chciałam wierzyć.
Głowa ciążyła mi okropnie. Czułam się jakby umysł podwoił swoją objętość, zapraszając uparcie na spotkanie z podłogą. Rana na czole pulsowała boleśnie. Po chwili jednak mrok przed oczami ustąpił, pozwalając mi dostrzec kim był mój wybawca.
Chłopak. Blondyn o niebieskich i głębokich jak morskie odmęty, oczach. Dobrze zbudowany, a jednocześnie zadziwiająco delikatny. Książę z bajki pojawił się w mojej wieży. Zaśmiałam się w głos.
- Dlaczego się śmiejesz? – nietutejszy mężczyzna z czystym zaciekawieniem obserwował moją dziwną reakcję.
- Ty nie jesteś prawdziwy. Pewnie śnisz mi się tylko, ale przyznam, iż jest to wyjątkowo przyjemny sen. – dotknęłam jego nagiego torsu, śmiejąc się coraz głośniej – Nawet mogę cię dotknąć, poczuć dotyk skóry. Wszystko wydaje się takie realne…
Poczułam się niezręcznie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że spotkanie jest prawdziwe. Tymczasem młodzieniec nie przestawał wpatrywać się we mnie, sądząc po zaciętej minie, mógł sądzić iż majaczę. Tak, niespełna rozumu dziewczyna leżąca w ramionach nieznanego przystojniaka, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej pokoju. Absurd.
- Mogę udowodnić twe błędne przekonanie.
- Jak chcesz…
Nie pozwalając dokończyć wypowiedzi, jego wilgotne usta połączyły się z moimi wargami w jedność. Ten krótki pocałunek pozwolił mi zobaczyć, jak bardzo się myliłam. Serce pomogło mi pozbyć się złudzeń – w rytm tysiąca dzwonów, bijących w moim wnętrzu wyzbyłam się złudzeń.
- Skoro jesteś tu naprawdę, to kim do cholery jesteś?! I co robisz cały nagi w mojej sypialni?! Zboczeniec!
Obcy jednak nie był całkowicie pozbawiony ubioru. Wykonana z dziwacznego tworzywa przepaska na biodrach, okrywała najbardziej intymne miejsca. Ale to było na tyle. Pozbawiony obuwia oraz wierzchniej odzieży eksponował pięknie wyrzeźbione ciało i nienaturalnie niebieski odcień skóry. Zadziwiła mnie, własna reakcja na cielesność włamywacza – nagle poczułam jakby temperatura otoczenia wzrosła; policzki paliły niemiłosiernie, a wnętrzności skurczyły się, przyprawiając o średnio przyjemny ból brzucha.
Zawahałam się. Miałam ochotę spoliczkować go, wyrzucić z pokoju, bądź w razie oporu zrzucić z balkonu pod pretekstem obrony własnej. Z drugiej strony miałam do niego wiele pytań. Dlaczego Matylda wpuściła obcego, nagiego mężczyznę do posiadłości, nie wspominając już o sypialni nastolatki? Skąd zna moje imię, chociaż nie znam go?
Zwykle stojąca przy łóżku lampa, błyskawicznie znalazła się w odpowiedniejszym, w danym momencie miejscu – w moich rękach. Dla bezpieczeństwa, tłumaczyłam sobie, by nie zechciał posunąć się do śmielszych czynów. Przez cały czas próbowałam uspokoić widocznie drżące ciało, nie mogłam pokazać jak bardzo się boję.
- Przybywam na twoje wezwanie.
Wzbierał we mnie histeryczny śmiech. Co takiego?! Chłopak najwyraźniej postradał zmysły, mówiąc tak absurdalne rzeczy.
- Chwileczkę. Zanim wymyślisz kolejne kłamstwo, wytłumacz mi jedno…
- Skąd wiem jakie nosisz imię oraz czy spotkaliśmy się kiedykolwiek? Obserwuję, cię już od dawna, jednak nie mogłem zjawić się tu z własnej woli. Czekałem na wezwanie, które musiało paść bezpośrednio z twych ust. Wczorajszej nocy takowe zostało wypowiedziane. – uśmiechnął się szczerze, jakby starając się przekazać swój entuzjazm, mojemu zdziwionemu obliczu. – Wprawdzie nie powiedziałaś tego na głos, jednakowoż twoje trzewia krzyczały donośniej niż usta byłby w stanie. Tak więc stoję, a raczej siedzę, tu dziś przed tobą i mam zamiar pomóc, w spełnieniu twego przeznaczenia.
Nieznajomy wstał, idąc w moim kierunku. Poczułam opór za plecami – chłód szyby przeszył mnie na wskroś. Droga ucieczki została odcięta, gdy mężczyzna zatrzymał się na środku pokoju, odgradzając swym ciałem klapę w podłodze.
- Nie zbliżaj się! Jesteś psychiczny! – lampą wycelowałam prosto w krocze mężczyzny – Na dodatek mnie śledzisz? Jak śmiesz zjawiać się tu, tak ubrany a na dodatek wymyślać tak niewiarygodne historie?
- Wszystko co mówię jest prawdą. Nie miałbym sumienia okłamywać cię w tak bezczelny sposób. Jeśli jednak nie przekonałem twej osoby dostatecznie byś nie obawiała się o swe życie, niech będzie. Jutro o wschodzie księżyca. Tam, gdzie wszystko znalazło swój początek, czekać będę na ciebie. Potem odpowiem na każde pytanie, które mi zadasz – wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń. – Obiecuję. Jednak, potrzebuję twojej aprobaty. Zgadzasz się?
Aby na pewno to dobry pomysł? Mogłabym powiedzieć, że przyjdę i wezwać policję, by mogła go aresztować. Jednakże coś podpowiadało mi o czystości jego zamiarów. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy i ukryty jest tam każdy zamiar człowieka, to patrząc w jego, nie dostrzegłam niczego złego. Dobro, szczerość i zaangażowanie były jedynym, co można było dostrzec poprzez spowijający przybysza woal uprzejmości.
Nasze dłonie połączyły się niepewnie. Szybkim ruchem przyciągnął mnie ku sobie. Wyszeptał serię niezrozumiałych, hipnotycznych słów owiewając moją twarz ciepłym oddechem.
Gdy chłopak otworzył balkon i chłód powietrza ochłodził atmosferę w pokoju, wyszedł nań odwróciwszy się plecami do barierki. Stojący na tle wzburzonego morza, jego ciało wręcz emanowało księżycową poświatą, a blond włosy rozwiała nocna bryza, wydawał się być jedynie wytworem mojej wyobraźni. Zbyt nierealny, zbyt idealny…
Pożegnał mnie samotnym słowem, które z trudem przebiwszy się przez huk morskiej toni, dotarło do swojego odbiorcy. Uśmiechnął się po raz ostatni tej nocy, gdy nagle…
Rzuciłam się ku miejscu, w którym widziałam go po raz ostatni. Skoczył. Obsydianowa czerń pochłonęła przybysza, wciągając w swoje zimne objęcia – jak cichy zabójca, bez najmniejszego śladu.
Nie bałam się o niego. Gdzieś tam, w najodleglejszej części serca, w miejscu, o którym istnieniu dotąd nie zdawałam sobie sprawy, zakiełkowała niespodziewana pewność, że wszystko będzie dobrze. Tam uśpiona wciąż, mieściła się nadzieja na lepszą przyszłość; wiara w przeznaczenie, a nawet prawdziwą miłość.
Z westchnieniem spojrzałam na horyzont, wyobrażając sobie jak mogłoby wyglądać jutro. Wszystkiego dowiem się za kilkanaście godzin.
Księżyc osiągnął swój zenit, powoli zmierzając na spotkanie swego odwiecznego kochanka, który już niedługo zawita na nieboskłonie. Najwyższa pora odpocząć.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Czy wiara w ludzi zanika?

Wiara w człowieka jako istotę współczującą, powoli zanika. Zewsząd jak dzwony, biją doniesienia o gwałtach, morderstwach, wykorzystywaniu, znęcaniu się nad dziećmi....
Długo by wyliczać, wszelkie uszczerbki fizyczne, a przede wszystkim emocjonalne i psychiczne na różnoraki sposób mogą być sprawiane. Bezlitośnie, bez skrupułów czy najmniejszych wyrzutów sumienia. Bestialsko.

Przenikliwy krzyk, rozdzierający atmosferę. Tak głośny, jednak zbyt cichy by ktokolwiek usłyszał. Przeplatany milczącym wrzaskiem; niemym wołaniem o pomoc. Niewysłuchana prośba, nie mogąca zostać spełnioną. Nigdy. Oczekiwanie na ratunek. I nadzieja, ale ona umiera jako ostatnia.

I podobna nadzieja uratowała mnie kilka dni temu. Spotkałam dwie, niesamowite osoby, które pozwoliły mi na nowo uwierzyć. Uwierzyć w innych, w bezinteresowność rodzaju ludzkiego.
Mały chłopczyk i starsza kobieta.
Usiedli na przeciwko mnie w pociągu. Podświadomie przeczuwałam, że nie będzie to zwykła droga do domu. I nie zawiodłam się.
Kacperek. Wyjątkowo ruchliwy, pięcioletni chłopiec. Jego opiekunka, wyglądająca na jego babcię - kobieta, której uśmiech rzadko schodził z ust, podczas naszej godzinnej znajomości.
Nic niezwykłego. Nic bardziej mylnego.
Dziecko miało autyzm nabyty. Rodzice bili maleństwo, znęcali się wyrządzając mu ogromną krzywdę. Z patologicznej rodziny został przeniesiony do szpitala. Jak wiadomo nieszczęścia chodzą parami, więc dziecko cierpiało na nadpobudliwość psychoruchową.
Nie mógł usiedzieć na miejscu. Gwałtowne czasem niekontrolowane ruchy, nie pozwalały mu usiedzieć w spokoju dłuższej chwili. Ludzie spoglądali na niego z ciekawością, zażenowaniem, bądź czystym współczuciem.
Nie to było jednak obiektem mojego zainteresowania. Była to fascynacja, widoczna w jego oczach, zachowaniu. Fascynacja otoczeniem, krajobrazem, samym faktem podróży, która rozpromieniała jego oblicze przez większość czasu.
To jednak starsza kobieta zdawała się być najbardziej zajmująca. Idąc w ślady córki postanowiła pójść za głosem serca; pod wpływem chwili zdecydowała się na adopcję autystycznego chłopca. Wyrzeczenia, trud i problemy jakie sprawiał wychowanek rekompensowane były przez najpiękniejsze uczucie, przez miłość. Czystą i jak najbardziej prawdziwą miłość, jaką czuć może dziecko do rodzica. Przybranego, lecz jedynego który potrafił pokochać.

Wzrok wyrażający tysiąc słów, emanował dobrocią. Widoczny był przez wszystkich, którzy tylko pragnęli zobaczyć. Dla wielu wydawali się być zwykłymi ludźmi z problemami. Jednakże wielu dostrzegło piękno, w tej dyskretnej demonstracji matczynych uczuć.

Po godzinie nadszedł czas pożegnania, aczkolwiek pozytywna energia, którą wypełnili moje serce pozostała do dziś. Z każdym dniem coraz głębiej zanurza się w miękką strukturę organu, by zostać zapamiętaną i dać szansę dobroci.


To serduszko dedykuje ludziom, którzy bez wahania oddają swoje serce potrzebującym. W zamian oczekując jedynie miłości...

wtorek, 19 lutego 2013

Zmiany, ach te zmiany

Wraz z przychodzącymi zmianami, przeszłość posłusznie oddala się w zapomnienie, ustępując miejsca nadchodzącym wspomnieniom. Coś co wydawało nam się ważne pół roku temu, powoli schodzi ze sceny życia, pozostawiając po sobie jedynie namiastkę tego, czym było wcześniej. Czy były przyjemne bądź odwrotnie, sprawiały nam ból. Nie ma różnicy.  Kiedyś pozostaną jedynie bezcielesną zjawą ukrytą na dnie naszego serca.

"Walk that walk
Like u don't give a fuck
U gotta right to turn it up 'n get down"

Zanurzając się w krzepiące słowa piosenki Adama Lamberta, z głębszych zakamarków umysłu wypłynęła na powierzchnię, pewna dawno nie poruszana przeze mnie kwestia.

Problemy z tożsamością. Z wrażaniem siebie, własnej opinii; odmiennym stylem ubierania, zainteresowaniami czy nawet wiarą (bądź jej brakiem). 
Żyjemy w skrajnie nietolerancyjnym kraju. Uprzedzeni do wszelkich przejawów odmienności, stajemy się biblijnymi Judejczykami próbującymi ukamienować Jezusa za bluźnierstwa - za prawdę, w którą nie chcieli uwierzyć. W dzisiejszych czasach niewiele się zmieniło. Gardzimy ludźmi za to, iż nie należą do większości. Za to, że odważyli się przeciwstawić systemowi, a to przecież jest przejawem wolności - pozornej tylko, ale wolności danej nam przy urodzeniu. Najbezpieczniejsze byłoby ukrycie, nie wychylanie się ponad rozjuszony tłum, akceptacja takiego stanu rzeczy, przyjęcie maski i życie z nadzieją na lepsze jutro.

Co jednak wspólnego ze wspomnieniami ma problem tożsamości? Pozornie niewiele. Aczkolwiek to błąd.

Wszystkie problemy kiedyś znikną. Podobnie jak pamiątki przeszłości - zostaniemy wyzwoleni od ich wpływów, mogąc cieszyć się światem w sposób, który uważamy za właściwy. Jak tego dokonać?
Zmiany, są tym co pomoże się wyrwać z iluzji narzuconego nam życia. Dobre, złe; przyjemne, sprawiające ból; szczęśliwe, niewygodne. Nie ma znaczenia. Wszystko, co pozwoli zapomnieć o przeszłości będzie lepsze - owocne w poczucie spełnienia; będzie dążeniem do upragnionej wolności; etapem, dzięki któremu zrozumiemy przeszłość, starając się pracować na lepszą przyszłość - bez kontroli, oceniania, potępiania...

Ze mną było tak samo. Problemy zdrowotne i związane z nią nieprzyjemności, brak pewności siebie, smutek oraz negatywne poczucie inności - wszystko to tylko przeszłość. Operacja pozwoliła mi zapomnieć. Wyjazd do stolicy województwa, pozwolił mi zapomnieć. Nowi znajomi, nowe obowiązki, nowe problemy zaprzątające mi głowę - bez nich nie byłabym tu, gdzie teraz jestem. Zaszłam dalej, aniżeli mogłabym sobie wymarzyć...

Czekając na kolejne zmiany, zapowiadam iż kończę kolejny rozdział opowiadania, który już niedługo powinien zagościć na blogu!

czwartek, 14 lutego 2013

Trzeci, symboliczny rozdział :)

Pechowa trzynastka? Szczęśliwa siódemka? Dziś nawet podwójna trzynastka, nie podbiła stawki magicznej siódemki w zmaganiach za kółkiem. Jako numerologiczna 7 mogę uznać to za znak, przeznaczenie, zbieg okoliczności bądź po prostu moje umiejętności ( lub ich brak ^.^).  W drodze miałam wiele czasu na ułożenie w głowie historii, która może okazać się nie tak banalna jak wcześniej sądziłam, co napawa mnie dozą pozytywnego myślenia i lepszych perspektyw na przyszłość.
Tak więc, żeby się zbytnio nie rozwijać - prezentuję kolejny rozdział.... Czego? Tego, powinniście się już domyśleć moi drodzy!

Ale tu, w tym momencie, chciałabym podziękować mojej największej inspiracji, która pozwoliła rozwinąć się skrzydłom wyobraźni - Maggie! Liczę na dalszą pomoc :)

A także zachęcam do komentowania, gdyż może się to okazać zdrową dawką krytyki, pomocną korzystnym zmianom!

            Świt nie oszczędził mnie i tym razem. Wschód słońca budzi mnie każdego ranka, zaglądając przez okna i stopniowo dając do zrozumienia, że najwyższa pora powitać kolejny dzień.
            Jeszcze minutkę, dwie. Kwadrans i będę gotowa. Jednak poranne strumienie pieściły moją twarz coraz intensywniej. 
            - Dobrze, nie gorączkuj się tak. Wstaję już, wstaję.
W kuchni, czekała już na mnie mama jak zwykle – czysta, świeża i ubrana w dobry humor – przygotowując posiłek. Od samego progu, powitałam ją szerokim ziewnięciem.
            - W samą porę, miałam właśnie iść na górę, żeby cię obudzić. – po krótkiej lustracji, stwierdziła, iż przydałaby mi się zmiana opatrunku – Ale dopiero po jedzeniu. Czeka nas mnóstwo pracy, a czasu coraz mniej.
            Zapowiadał się pracowity dzień. A działo się tak od ponad trzech lat, odkąd zmuszone zostałyśmy porzucić doczesne życie i rozpocząć je na nowo.
            Całą tę sytuację, można było opisać dwoma słowami – długi hazardzisty. Ojciec – główny kierownik jednej z najprężniej rozwijających się firm budowlanych, potajemnie sprzedał działalność by ostatecznie przegrać w karty dorobek całego życia. Jednocześnie zadłużając się na pół miliona  euro. Mama postanowiła złożyć pozew o rozwód, z wyłącznej winy ojca. Nim cały proces dobiegł końca, przydarzyła się kolejna tragedia. Podczas procesu sądowego, ojciec dostał ataku serca. Chwilę później, na oczach całej sali, skonał.
            To jednak nie był koniec złej passy naszej rodziny. W świetle prawa, w chwili śmierci Christopher Kaius był mężem Ursuli, co zobowiązuje ją do przyjęcia długu, jaki pozostawił w spadku jej małżonek.
            Zostałyśmy na bruku, bez grosza przy duszy z komicznym długiem, prawie niemożliwym do spłacenia. Mama była na skraju załamania psychicznego, a ja wstydziłam się chodzić do szkoły, w brudnych ubraniach, głodna i będąca w centrum zainteresowania miejskich plotkarzy. Nie miałyśmy się do kogo udać – rodzice Ursuli zmarli jeszcze przed ślubem, a krewnych nie znała. Na świecie zostałam jej tylko ja.
Niebawem światełko nadziei rozbłysło w naszych sercach. A był nim dziadek Arthur – teść mamy. Zapewnił dach nad głową, obiecał pomoc w spłacie kredytu – otworzył wizje na lepsze życie. Nie znam intencji jakie nim wtedy kierowały, gdyż nie utrzymywaliśmy kontaktu. Dzidek wyrzekł się ojca. A może zupełnie na odwrót – to ojciec zerwał stosunki z Arthurem? Nie miałam pojęcia. Jedno było pewne –  mężczyzna, który oferował taką pomoc musiał wiedzieć więcej, aniżeli był w stanie powiedzieć. Pomimo wątpliwości, jakie wywołał w nas ten niespodziewany akt altruizmu, nie miałyśmy innego wyboru, jak z radością przyjąć fakt o końcu finansowej niedoli.
            I tak, ku największemu zaskoczeniu, Arthur okazał się właścicielem kilku hoteli oraz spadkobiercą najstarszej latarni morskiej w okolicy. Co więcej, przekształcił ten wyjątkowy zabytek w kolejny dobytek branży hotelarskiej, powierzając pieczę nad nim swojej synowej.
            I tak jesteśmy tu dzisiaj, mogąc się cieszyć z dobrodziejstwa pewnego człowieka, który pomógł nam odbić się od dna. Siedzimy w kuchni, pijąc poranną kawę, mogąc się jedynie zastanawiać nad tym ja mogłoby wyglądać nasze życie, gdyby nie on. Dziadek Artie.
            Właśnie. Jak? Kim byśmy się stały? Jak skończyły? A jak tak, to kiedy…
            Wzdrygnęłam się. Poczułam na sobie natarczywy wzrok, przeszywający mnie już od dłuższego czasu.
             - Luno, dobrze się czujesz? Tak nagle pobladłaś. – przyłożyła swą ciepłą dłoń do mojego czoła – Nie masz gorączki. – skwitowała – Więc co cię gryzie, kotku?
            - Nic. Już mi lepiej. Zamyśliłam się tylko.
            - Chodzi o twój wyjazd? Jeśli tak, to nie licz na jakąkolwiek zmianę decyzji. Jedziesz. Temat skończony.
            Znowu?! Dlaczego nie dasz mi zapomnieć. Dlaczego rozdrapujesz stare rany, skoro tak bardzo chciałam nie pamiętać?
            - Jak zwykle wszystko potrafić popsuć. Czemu choć raz pytając mnie o czym myślę, nie poczekasz na odpowiedź?! Będę czekać w samochodzie! – rzuciłam i wybiegłam na ganek.
            Byłam zła. Nienawidziłam, kiedy tak robiła, a ostatnimi czasy stało się to jej nawykiem. Zdaje sobie sprawę, że robi to i wszystko inne dla mojego dobra. Jestem jednak na tyle dorosła, żeby sama decydować o swojej przyszłości i kierunku jaki postanowię obrać. Uniwersytetu nie zamykają jutro. Mam mnóstwo czasu. Jedyne czego mi brakuje to wolność wyboru.
            Rozsiadłam się na siedzeniu pasażera, otworzyłam okno, zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w dźwięki morza, licząc na odzyskanie spokoju ducha.
            Ducha?! Oczami wyobraźni zobaczyłam cień mężczyzny, stojącego po pas we wzburzonej wodzie. Widziałam go wczoraj, przed tym jak dostałam czymś twardym w głowę. Tak! Ten ktoś rzucił mnie kamieniem! Nim zemdlałam, zaraz po upadku na ziemię, dostrzegłam kątem oka mieniący się przedmiot. Czyli musi tam wciąż być!
            Pognałam w miejsce wczorajszego niefortunnego wydarzenia, z nadzieją na odnalezienie tego, czego szukałam. Jeśli nie, uznam to za wytwór mojej chorej wyobraźni, a nawet pokornie zgodzę się przyjąć propozycję mamy co do wyjazdu, choć nie byłam pewna, co jedno ma wspólnego z drugim. Dobiegłam do plaży i rozpoczęłam rozpaczliwe poszukiwania.
            Zawiodłam się, nie znajdując nic. Najmniejszego śladu, tropu jakoby wczoraj wydarzyło się tu cokolwiek. Przypływ porwał wszelkie dowody. Znajdowałam się na straconej pozycji. Łzy napłynęły mi do oczu, rozmywając otaczającą mnie rzeczywistość. Zdałam sobie sprawę z wszechogarniającej bezsilności - nic mnie nie trzyma w tym padole, czemu więc nie potrafię pozostawić tego rozdziału mojego życia za sobą? Szukam wymówki by zostać w miejscu, które doprowadziło do tak wielu nieszczęść! Sprawiło mnóstwo bólu, a jednocześnie dało mi tyle radości, przyjemności.  Dlaczego tak trudno dać odejść przeszłości? I czy to miejsca będzie mi brakować najbardziej? Żywiołu, który po tak długim czasie stał się integralną częścią mojej osobowości. Czy bardziej przerażająca jest wizja zatracenia samej siebie?
            Lubię sposób, w jaki jestem taka, jaka jestem – i wszystko co znajduje się na tym rozległym skrawku ziemi, ukształtowało moją osobowość. Boję się zmian. Boje się tego, kim mogę się stać po wyjeździe.
            - Boję się. Nie chcę wyjeżdżać. Chcę tu zostać, założyć rodzinę. Nigdzie indziej, tylko tu. Czy proszę o tak wiele? Neptunie, proszę. Tylko ty, zawsze potrafiłeś mnie wysłuchać. Więc błagam, zrób to teraz. Nie pozwól mi odejść.
            Także tym razem odpowiedziało mi, jakże wymowne milczenie.
Szloch, odbijał się pośród skał. Płakałam jak nigdy wcześniej. Drżałam spazmatycznie w rytm fal, wdrapujących się na piaszczyste nadbrzeże. Rozpoczynał się przypływ – chłodne macki dosięgły moich stóp, przynosząc ulgę napiętemu ciału. Gdy poziom wody wzrósł wystarczająco, by dosięgnąć łydek, coś otarło się o nogę. Twardy przedmiot o wypolerowanej powierzchni. Czy to mogło być to, co szukała? Mieniący przedmiot dotknął mej nogi, lądując pomiędzy stopami.
Okrągły medalion z masy perłowej, z wyrytym prostym, acz intrygującym symbolem. Trzy spirale w centralnym punkcie, połączone błękitem trójkątnego kamienia księżycowego. Jego ramiona stylizowane na syreny, których włosy przedstawiały trzy odmienne żywioły, wykończone były z niewiarygodną precyzją – każdy detal wydawał się precyzyjnie dopracowanym elementem, stanowiącym zadziwiającą całość.
Zza pleców, uniósł się echem donośny głos. Mama skończyła przygotowania, czekając aż się pojawię i będziemy mogły udać się po niezbędne zakupy.
Nie zastanawiając się więcej, schowałam talizman w bezpieczne miejsce. Łzy wyschły szybciej niż zwykle, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu wcześniejszego zajścia. Była to jedna z kilku umiejętności, które przez lata potrafiłam opanować do perfekcji. Łączyła się ona nierozdzielnie z  beznamiętnym, pokerowym wyrazem twarzy – niezastąpionym, gdy istnieje  potrzeba ukrycia pewnych istotnych rzeczy.
Wdrapałam się wykutymi w klifie stopniami, i w milczeniu usiadłam ponownie na opuszczonym pospiesznie, miejscu pasażera.
- Szykuje się ciężki dzień…
I nie zawiódł nas. Taki właśnie był. 

środa, 6 lutego 2013

Inspiracjo, witaj!

Inspiracja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Szczęśliwa po zaliczeniu pierwszego w życiu egzaminu ustnego podczas studiów, owinięta kocykiem i z ciepłą herbatą w ręku z zadowoleniem powitałam wenę twórczą, która dopadła mnie w najmniej oczekiwanym momencie - w przeddzień egzaminu z filozofii!
Z doświadczenia wiem, że z pomysłami nie ma żartów - pojawiają się błyskawicznie i znikają w równie szybkim tempie. Zatem z radością wrzucam kolejny rozdział, czegoś co śmiem zwać "opowiadaniem".
Zapraszam do lektury :-D

Boli. Mocno boli. Ale dam radę. Wytrzymam. Muszę…
- Ała! Mamo, dlaczego tak niedelikatnie? – kucnęła naprzeciwko mnie, przecierając spore rozcięcia na czole, wodą utlenioną. – Szczypie. Przestań.
- Masz za swoje nieposłuszny człowieku. Trzeba było uciec przed burzą, jeśli tylko zobaczyłaś ją na horyzoncie. – przesłała mi wzrokową reprymendę, sprawiając że miałam ochotę zapaść się w najgłębsze czeluści Ziemi. – Ile razy mówiłam o tym, abyś realnie oceniała swoje możliwości względem nadchodzącego sztormu? Co, kochanie?
Nie była na mnie zła. Martwiła się, to oczywiste. Nie zastosowała jednak wobec mnie kary – chciała, bym poniosła konsekwencje swojego nieposłuszeństwa. Tym razem było to nieznośnie pulsujące uczucie w skroni. I migrena.
- Ale ja właśnie wiedziałam, że burza nie dojdzie do nas, – Kłamstwo. Duże, obślizgłe kłamstwo. Lecz co miałam jej powiedzieć? „Tak mamusiu, stałam jak wryta, czekając na to co się wydarzy”? Nie, to już lepiej nie przesadzać. – przecież inaczej już dawno byłabym w domu.
Skinęła tylko głową, dając do zrozumienia, że nie powinnam więcej tak postępować. Zawsze tak robiła. Potem pocałowała delikatnie w czoło i przykleiła sprej wielkości plaster.
- A teraz marsz do łóżka! Jutro z samego rana musimy jechać na zakupy. Dobranoc, córeczko.
- Dobranoc. Kocham cię. – zaczęłam wdrapywać się po schodach, zastanawiając się co ja zrobiłabym na jej miejscu. Pewnie dałabym sobie szlaban na wieczorne spacery, przez najbliższy tydzień. Jednakowoż czy bym go przestrzegała? Nie, zdecydowanie wymykałbym się nocą za nic mając zakazy. Więc czy miałoby to sens? – Przepraszam. Więcej nie postąpię tak bezmyślnie.
Czyżby kolejne kłamstwo wypełzło z moich ust?
Zerknęłam przez ramię, by zobaczyć uśmiech pojawiający się na jej twarzy. „Trzymam cię za słowo” – mówiły jej oczy. Po czym odwróciła się i zniknęła w ciemności salonu, oświetlonego słabym światłem telewizyjnej reklamówki.
Dotarłam ma szczyt schodów. Ostatnie drzwi po prawej, powtarzałam w myślach, sunąc przed siebie w ciemnościach korytarza i nie tracąc chłodu ściany na mojej dłoni. Dalej, za dębowymi wrotami znajdowała się mała klatka schodowa, której serpentynowe schody prowadziły dalej, w górę. Trzysta jeden i będę na miejscu. Ciemność napierała zewsząd, zaciskając swe zimne szpony wokół mojego gardła. Co pięćdziesiąt stopni, mrok rozjaśniały wąskie okiennice, wpuszczając do środka snopy srebrnego światła. U kresu wędrówki czekał mnie ślepy zaułek - jednak schody nieugięcie pięły się pod sam sufit. Sprytnie zakamuflowana klapa otwierała się do wewnątrz bez większego wysiłku – wystarczyło lekkie pchnięcie by ukazała wnętrze, znajdującego się tam pomieszczenia. Mojej samotni.
Wiele dziewczynek, marzyło o tym, by zostać księżniczką – czekać w wieży na swojego rycerza, dosiadającego rączego rumaka, który wedrze się na szczyty i uwolni piękną niewiastę, przysięgając jej prawdziwą miłość. Moja sytuacja wyglądała zgoła inaczej. W gruncie rzeczy nie byłam zmuszona zamieszkać w „wieży” wbrew mojej woli – sam pomysł wszedł w życie, z mojej osobistej inicjatywy. Kochanek także nie pojawiał się na horyzoncie – jedynym stałym partnerem, wyłaniającym się zza nieboskłonu, było Słońce.
Tak, od dwóch lat mieszkam w latarni morskiej. Wprawdzie od dawna niedziałającej, przystosowanej do warunków mieszkalnych, jednak zawsze latarni. I skłamałabym, gdym powiedziała, że nie podoba mi się tu. Spędzanie tu czasu było wręcz magiczne.
Cały ten niewielki kompleks sypialny składał się z trzech izeb, z których dwie znajdujące się w przedsionku, poniżej głównego pomieszczenia, służyły jako łazienka oraz garderoba. Natomiast pod szklaną kopułą latarni, królowała moja sypialnia. W centrum, mieściło się okrągłe łóżko, będące jedynym meblem w całym pokoju, a towarzyszyła mu lampa, stojąca u wezgłowia. Biurko natomiast, w całości skonstruowane przez mojego dziadka, leżało ukryte pod ramą łoża.
Pokój nie był pokaźnych rozmiarów, aczkolwiek widok rozpościerający się ze wszystkich stron, rekompensował każdą niedogodność. Po burzy nie było najmniejszego śladu, zatem ponownie blada władczyni nocy, uwolniona z ołowianych sideł, udała się w dalszą podróż, w asyście swych wiernych kompanów – gwiazd.
Bezwładnie rzuciłam się na łóżko, marząc tylko o upragnionym odpoczynku. Byłam znużona, kompletnie pozbawiona sił. Musiałam jednak wziąć się w garść, gdyż oblepiona piaskiem i słonymi strąkami zamiast włosów wyglądałam jak topielec. Czułam się niekomfortowo i wszystko mnie swędziało.
Prysznic dobrze mi zrobił. Zmywszy z siebie lepiąca warstwę brudu, poczułam się o wiele lepiej. Zrelaksowana, ponowiłam próbę utonięcia, w miękkości puchowej kołdry i odpłynięcia w Krainę Sennych Marzeń. Ku mojemu zadowoleniu, sen przyszedł natychmiast.
***
Ach, kompletnie zapomniałam o pewnej małej, aczkolwiek znaczącej, informacji. A więc... *ba dumb* główna bohaterka ma na imię LUNA ^.^

wtorek, 5 lutego 2013

Myśl!

Nie mam siły.
Mój umysł pracuje na oparach swoich możliwości.
Nic mi się nie chce, a tym bardziej uczyć.
Czuję się, jakbym miała eksplodować.
Wtulam się w mięciutki kocyk, relaksuje się.... STOP! Nie śpij tylko do roboty!
Ale po co? Jaki to ma sens? Chciałaś iść na studia? To CIERP!

No nic. Żegnaj przespana nocy. Żegnaj wypity Energy Drinku. Nie mam ochoty iść do sklepu po więcej. Dam radę bez!

Tak, tak jutro egzaminy. Tylko chwilka przerwy... i do dzieła.

O kulturze popularnej słów kilka.

Kultura popularna. Czasami nazwana masową. Jest najprawdopodobniej najbardziej rozpowszechnioną i obejmującą największy obszar kulturą.
Jej wpływy widzimy wszędzie - to  media, prasa, reklamy ale przede wszystkim internet.
Nasiąknięta nierealnymi obrazami, fałszywymi obietnicami. Rażąca swoją powierzchownością. Niszcząca.
Jest jednak tą, w której dziś żyjemy. Pozwalająca nam na pozorną wolność słowa, bo w gruncie rzeczy i  tak jesteśmy kontrolowani. Nie znamy innej - urodziliśmy się i rozwijaliśmy razem z nią. Dojrzewaliśmy do jej zrozumienia, ale czy tak na prawdę chcemy ją zrozumieć?

Co ją cechuje? Przede wszystkim homogeniczność.
Chciałabym w tym miejscu zacytować Dwighta Macdonalda, który po raz pierwszy użył pojęcia kultura masowa.

"Kultura masowa jest dynamiczną, rewolucyjną sił, burzącą przegrody klasy, tradycji, smaku i zacierającą kulturalne odrębności. Miesza i rozbełtuje wszystko razem, wytwarzając to, co można nazwać homogenizowaną kulturą. [...] jest bardzo, bardzo demokratyczna: odrzuca kategorycznie dyskryminacje przeciwko komukolwiek, pomiędzy kimkolwiek i czymkolwiek. Wszystko wpada w jej młyn i wychodzi z młyna gładko starte."
(Dwight Macdonald "Teoria kultury masowej")

Tak to prawda. Jednak my, dzisiejsi ludzie żyjący w świecie opanowanym przez ową kulturę, nie możemy się od niej uwolnić. Istniejemy w niej i nie zostaje nam nic innego jak zaakceptowanie jej. 

Ale czy na pewno?

Tak więc przerwa w intensywnej nauce na sesję skończona - chwila na rozluźnienie myśli, oczyszczenie się z przekonania o apokaliptycznych zamiarach środowego egzaminu, głęboki oddech przed skokiem i.... Dalej zanurzać się w morze niezrozumiałych słów! Z nowym nastawieniem, optymistycznym zapatrzeniem na nadchodzącą przyszłość!
Dobranoc!

poniedziałek, 4 lutego 2013

Na dobry początek....

Zgodnie z zapowiedzią wrzucam wypociny, które jest początkiem opowiadania (jeszcze w fazie moderacji) o... A, z resztą przeczytajcie sami :)

P.S. Czytanie uzależnia!

"Nic tak nie sprawiało mi przyjemności, jak kąpanie się w morskiej toni podczas pełni księżyca. Czarne odmęty, zostają wówczas ubrane w srebrne wstęgi falujące poniżej bladolicej Pani Nocy, czarując swym widokiem. Ciemność łączy się z jasnością, tworząc nieprzerwaną jedność, której wyjątkowość wydaje się być namacalna. To właśnie czuje każdego miesiąca, zanurzona po czubek głowy w chodnej wodzie – wszechogarniającą moc.
Mieszkając tu od dziecka, zawsze miałam słabość do morza. Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, jednak zawsze znajdowałam się na jego brzegu, licząc iż odnajdę odpowiedzi na nurtujące pytania. Siedząc w milczeniu, po godzinach bezruchu odpowiedzi pojawiały się. Jakbym przeprowadzała wewnętrzną konwersację z samym Neptunem, zsyłającym pomoc zwykłym śmiertelnikom, takim jak ja. I tak zostało do dzisiaj. Każdy problem powierzam morzu.
Dziś nie było inaczej. Jednak to, z czym przyszłam tym razem od pewnego czasu spędzało mi sen z powiek. Przeprowadzka.
Nowe miasto, nowi znajomi, mieszkanie, szkoła. Ale to nic. Dam radę. Tylko jaką cenę przyjdzie mi zapłacić? Wszyscy mówią, że dla mnie wyjazd będzie najkorzystniejszy – nowe, lepsze studia; możliwość rozpoczęcia owocnej kariery zawodowej; większe prawdopodobieństwo znalezienia partnera na drodze życia. A czy ktoś zapytał się czy ja tego chcę? Czy ktokolwiek wie, co stracę wyjeżdżając? Jak puste stanie się życie bez tej jednej, integralnej części mojej egzystencji?
Nie. Nikt nie wie. Nawet nie potrafią wyobrazić sobie jakie katusze przyjdzie mi cierpieć, gdy rozstanę się z tym, co tak bardzo kocham.
Morze. Kojąca bryza oplatająca swe palce wokół mojej szyi. Wszechobecny szum fal, zagłuszający zrzędzenie wiecznie głodnych mew.  Łaskotanie piasku pomiędzy palcami, kiedy przechadzam się wzdłuż plaży. Nigdy się ich nie wyrzeknę.
- Słyszycie?! Nigdy!
Rozpacz i gniew w moim głosie rozeszły się echem pośród wzbierających fal. Znad zachodniego horyzontu zerwał się gwałtowny wiatr, niosący wyznanie coraz dalej, w głąb słonego pustkowia. Nie musiałam długo czekać, by po raz kolejny powitać w nozdrzach, znajomy zapach ozonu. Burza nadciągała nieubłaganie. Wiatr zmienił kierunek, a fale przybierały na wielkości i sile.             Ostatni ślad po księżycu zaginął, pośród brudnej szarości napęczniałych cummulo-nimbusów.
Przyglądałam się nadciągającemu żywiołowi z dużym zainteresowaniem, gdyż wydawał się być inny, aniżeli jego liczni poprzednicy. Chmury zbliżały się ku piaszczystemu brzegu, szybciej niż kiedykolwiek, a rozbrzmiewające w tle grzmoty oraz błyskawice rozświetlające niebo podążały ich śladem równie żwawo. Gdy czoło zbliżyło się wystarczająco blisko, zdałam sobie sprawę, że nie powinno mnie tu być. Sztormy na otwartym morzu są niebezpieczne, najbardziej jednak powinno się wystrzegać przebywania w nieosłoniętym miejscu, szczególnie w pobliżu nadbrzeża.
Zdałam sobie sprawę, że nie mogłam się ruszyć. Jakaś siła, zadziałała na mnie nie pozwalając wrócić do domu. Stałam tam patrząc jak lada moment miało rozpętać się piekło, a ja mogłam tylko patrzeć i czekać.
Pomimo tego ambiwalencja uczuć, które we mnie w tej chwili mną zawładnęły była bardziej przerażająca niż sam wizja śmierci. Zgodnie z podstawowymi odruchami, zakorzenionymi w ludzkiej świadomości, pragnęłam uciec – schować się, schronić we względnie bezpiecznym miejscu; wrócić do domu - byle najdalej od tego, co miało niedługo nastąpić. Z drugiej strony hipnotyczne nawoływanie żywiołu, nakazywało zostać. Wbrew zdrowemu rozsądkowi czy minimalnemu poczuciu niebezpieczeństwa. Przeczuwałam, trudną do opisania niezwykłość, -  targającą moimi włosami, oplatającą łydki - dającą o sobie znać poprzez rozpływające się echo grzmotów.
Kiedy sztorm dotarł nad brzeg, usłyszałam głos. Dziwnie zniekształcony, męski głos. Nie, szept. Trzy słowa, które zawładnęły moim umysłem.
„Jak sobie życzysz.”
W wodzie, zauważyłam niewyraźną sylwetkę mężczyzny. Błyskawica rozświetliła otocznie intensywną bielą, by zabrawszy nieznajomego ze sobą – zniknąć. Wtedy coś twardego trafiło mnie w skroń. Potem ciemność i cisza zawładnęły światem, a ja runęłam na spotkanie z mokrym piaskiem."

Niebawem dodam kontynuację...

Jak nie zwariować?



Dlaczego założyłam tego bloga? Szczerze, sama nie wiem.
Chciałam jakoś odreagować przed intensywnym tygodniem, który nadszedł nieubłaganie i w zadziwiająco szybkim tempie. Wtedy wpadła mi do głowy pewna myśl - jeśli człowiek czytający książki żyje tysiącami żyć, to czy nie najlepszym sposobem na pozbycie się, chwilowe chociaż, problemów doczesnych może być także pisanie opowiadań?
Manifestacja kreatywności, twórczego myślenia, a jednocześnie szlifowanie zdolności językowych - czyż nie jest to połączenie przyjemnego z pożytecznym?
Oczywiście, ze tak!
Tak więc do roboty. Zabierajmy się za tworzenie swojej niepowtarzalnej rzeczywistości! Zabierajmy się za wyrażanie tłumionych uczuć! Konstruujmy świat, w którym będziemy się czuli panami własnego losu!
Do dzieła!

Prócz wrzucania tu, moich niedorzecznych wysiłków pseudo-pisarskich, zamierzam dokonywać subiektywnej analizy współczesnej kultury popularnej (jako, iż studiuję etnologię :) Co więcej niekiedy zadam wam relację z życia bezrobotnego studenta!