czwartek, 14 lutego 2013

Trzeci, symboliczny rozdział :)

Pechowa trzynastka? Szczęśliwa siódemka? Dziś nawet podwójna trzynastka, nie podbiła stawki magicznej siódemki w zmaganiach za kółkiem. Jako numerologiczna 7 mogę uznać to za znak, przeznaczenie, zbieg okoliczności bądź po prostu moje umiejętności ( lub ich brak ^.^).  W drodze miałam wiele czasu na ułożenie w głowie historii, która może okazać się nie tak banalna jak wcześniej sądziłam, co napawa mnie dozą pozytywnego myślenia i lepszych perspektyw na przyszłość.
Tak więc, żeby się zbytnio nie rozwijać - prezentuję kolejny rozdział.... Czego? Tego, powinniście się już domyśleć moi drodzy!

Ale tu, w tym momencie, chciałabym podziękować mojej największej inspiracji, która pozwoliła rozwinąć się skrzydłom wyobraźni - Maggie! Liczę na dalszą pomoc :)

A także zachęcam do komentowania, gdyż może się to okazać zdrową dawką krytyki, pomocną korzystnym zmianom!

            Świt nie oszczędził mnie i tym razem. Wschód słońca budzi mnie każdego ranka, zaglądając przez okna i stopniowo dając do zrozumienia, że najwyższa pora powitać kolejny dzień.
            Jeszcze minutkę, dwie. Kwadrans i będę gotowa. Jednak poranne strumienie pieściły moją twarz coraz intensywniej. 
            - Dobrze, nie gorączkuj się tak. Wstaję już, wstaję.
W kuchni, czekała już na mnie mama jak zwykle – czysta, świeża i ubrana w dobry humor – przygotowując posiłek. Od samego progu, powitałam ją szerokim ziewnięciem.
            - W samą porę, miałam właśnie iść na górę, żeby cię obudzić. – po krótkiej lustracji, stwierdziła, iż przydałaby mi się zmiana opatrunku – Ale dopiero po jedzeniu. Czeka nas mnóstwo pracy, a czasu coraz mniej.
            Zapowiadał się pracowity dzień. A działo się tak od ponad trzech lat, odkąd zmuszone zostałyśmy porzucić doczesne życie i rozpocząć je na nowo.
            Całą tę sytuację, można było opisać dwoma słowami – długi hazardzisty. Ojciec – główny kierownik jednej z najprężniej rozwijających się firm budowlanych, potajemnie sprzedał działalność by ostatecznie przegrać w karty dorobek całego życia. Jednocześnie zadłużając się na pół miliona  euro. Mama postanowiła złożyć pozew o rozwód, z wyłącznej winy ojca. Nim cały proces dobiegł końca, przydarzyła się kolejna tragedia. Podczas procesu sądowego, ojciec dostał ataku serca. Chwilę później, na oczach całej sali, skonał.
            To jednak nie był koniec złej passy naszej rodziny. W świetle prawa, w chwili śmierci Christopher Kaius był mężem Ursuli, co zobowiązuje ją do przyjęcia długu, jaki pozostawił w spadku jej małżonek.
            Zostałyśmy na bruku, bez grosza przy duszy z komicznym długiem, prawie niemożliwym do spłacenia. Mama była na skraju załamania psychicznego, a ja wstydziłam się chodzić do szkoły, w brudnych ubraniach, głodna i będąca w centrum zainteresowania miejskich plotkarzy. Nie miałyśmy się do kogo udać – rodzice Ursuli zmarli jeszcze przed ślubem, a krewnych nie znała. Na świecie zostałam jej tylko ja.
Niebawem światełko nadziei rozbłysło w naszych sercach. A był nim dziadek Arthur – teść mamy. Zapewnił dach nad głową, obiecał pomoc w spłacie kredytu – otworzył wizje na lepsze życie. Nie znam intencji jakie nim wtedy kierowały, gdyż nie utrzymywaliśmy kontaktu. Dzidek wyrzekł się ojca. A może zupełnie na odwrót – to ojciec zerwał stosunki z Arthurem? Nie miałam pojęcia. Jedno było pewne –  mężczyzna, który oferował taką pomoc musiał wiedzieć więcej, aniżeli był w stanie powiedzieć. Pomimo wątpliwości, jakie wywołał w nas ten niespodziewany akt altruizmu, nie miałyśmy innego wyboru, jak z radością przyjąć fakt o końcu finansowej niedoli.
            I tak, ku największemu zaskoczeniu, Arthur okazał się właścicielem kilku hoteli oraz spadkobiercą najstarszej latarni morskiej w okolicy. Co więcej, przekształcił ten wyjątkowy zabytek w kolejny dobytek branży hotelarskiej, powierzając pieczę nad nim swojej synowej.
            I tak jesteśmy tu dzisiaj, mogąc się cieszyć z dobrodziejstwa pewnego człowieka, który pomógł nam odbić się od dna. Siedzimy w kuchni, pijąc poranną kawę, mogąc się jedynie zastanawiać nad tym ja mogłoby wyglądać nasze życie, gdyby nie on. Dziadek Artie.
            Właśnie. Jak? Kim byśmy się stały? Jak skończyły? A jak tak, to kiedy…
            Wzdrygnęłam się. Poczułam na sobie natarczywy wzrok, przeszywający mnie już od dłuższego czasu.
             - Luno, dobrze się czujesz? Tak nagle pobladłaś. – przyłożyła swą ciepłą dłoń do mojego czoła – Nie masz gorączki. – skwitowała – Więc co cię gryzie, kotku?
            - Nic. Już mi lepiej. Zamyśliłam się tylko.
            - Chodzi o twój wyjazd? Jeśli tak, to nie licz na jakąkolwiek zmianę decyzji. Jedziesz. Temat skończony.
            Znowu?! Dlaczego nie dasz mi zapomnieć. Dlaczego rozdrapujesz stare rany, skoro tak bardzo chciałam nie pamiętać?
            - Jak zwykle wszystko potrafić popsuć. Czemu choć raz pytając mnie o czym myślę, nie poczekasz na odpowiedź?! Będę czekać w samochodzie! – rzuciłam i wybiegłam na ganek.
            Byłam zła. Nienawidziłam, kiedy tak robiła, a ostatnimi czasy stało się to jej nawykiem. Zdaje sobie sprawę, że robi to i wszystko inne dla mojego dobra. Jestem jednak na tyle dorosła, żeby sama decydować o swojej przyszłości i kierunku jaki postanowię obrać. Uniwersytetu nie zamykają jutro. Mam mnóstwo czasu. Jedyne czego mi brakuje to wolność wyboru.
            Rozsiadłam się na siedzeniu pasażera, otworzyłam okno, zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w dźwięki morza, licząc na odzyskanie spokoju ducha.
            Ducha?! Oczami wyobraźni zobaczyłam cień mężczyzny, stojącego po pas we wzburzonej wodzie. Widziałam go wczoraj, przed tym jak dostałam czymś twardym w głowę. Tak! Ten ktoś rzucił mnie kamieniem! Nim zemdlałam, zaraz po upadku na ziemię, dostrzegłam kątem oka mieniący się przedmiot. Czyli musi tam wciąż być!
            Pognałam w miejsce wczorajszego niefortunnego wydarzenia, z nadzieją na odnalezienie tego, czego szukałam. Jeśli nie, uznam to za wytwór mojej chorej wyobraźni, a nawet pokornie zgodzę się przyjąć propozycję mamy co do wyjazdu, choć nie byłam pewna, co jedno ma wspólnego z drugim. Dobiegłam do plaży i rozpoczęłam rozpaczliwe poszukiwania.
            Zawiodłam się, nie znajdując nic. Najmniejszego śladu, tropu jakoby wczoraj wydarzyło się tu cokolwiek. Przypływ porwał wszelkie dowody. Znajdowałam się na straconej pozycji. Łzy napłynęły mi do oczu, rozmywając otaczającą mnie rzeczywistość. Zdałam sobie sprawę z wszechogarniającej bezsilności - nic mnie nie trzyma w tym padole, czemu więc nie potrafię pozostawić tego rozdziału mojego życia za sobą? Szukam wymówki by zostać w miejscu, które doprowadziło do tak wielu nieszczęść! Sprawiło mnóstwo bólu, a jednocześnie dało mi tyle radości, przyjemności.  Dlaczego tak trudno dać odejść przeszłości? I czy to miejsca będzie mi brakować najbardziej? Żywiołu, który po tak długim czasie stał się integralną częścią mojej osobowości. Czy bardziej przerażająca jest wizja zatracenia samej siebie?
            Lubię sposób, w jaki jestem taka, jaka jestem – i wszystko co znajduje się na tym rozległym skrawku ziemi, ukształtowało moją osobowość. Boję się zmian. Boje się tego, kim mogę się stać po wyjeździe.
            - Boję się. Nie chcę wyjeżdżać. Chcę tu zostać, założyć rodzinę. Nigdzie indziej, tylko tu. Czy proszę o tak wiele? Neptunie, proszę. Tylko ty, zawsze potrafiłeś mnie wysłuchać. Więc błagam, zrób to teraz. Nie pozwól mi odejść.
            Także tym razem odpowiedziało mi, jakże wymowne milczenie.
Szloch, odbijał się pośród skał. Płakałam jak nigdy wcześniej. Drżałam spazmatycznie w rytm fal, wdrapujących się na piaszczyste nadbrzeże. Rozpoczynał się przypływ – chłodne macki dosięgły moich stóp, przynosząc ulgę napiętemu ciału. Gdy poziom wody wzrósł wystarczająco, by dosięgnąć łydek, coś otarło się o nogę. Twardy przedmiot o wypolerowanej powierzchni. Czy to mogło być to, co szukała? Mieniący przedmiot dotknął mej nogi, lądując pomiędzy stopami.
Okrągły medalion z masy perłowej, z wyrytym prostym, acz intrygującym symbolem. Trzy spirale w centralnym punkcie, połączone błękitem trójkątnego kamienia księżycowego. Jego ramiona stylizowane na syreny, których włosy przedstawiały trzy odmienne żywioły, wykończone były z niewiarygodną precyzją – każdy detal wydawał się precyzyjnie dopracowanym elementem, stanowiącym zadziwiającą całość.
Zza pleców, uniósł się echem donośny głos. Mama skończyła przygotowania, czekając aż się pojawię i będziemy mogły udać się po niezbędne zakupy.
Nie zastanawiając się więcej, schowałam talizman w bezpieczne miejsce. Łzy wyschły szybciej niż zwykle, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu wcześniejszego zajścia. Była to jedna z kilku umiejętności, które przez lata potrafiłam opanować do perfekcji. Łączyła się ona nierozdzielnie z  beznamiętnym, pokerowym wyrazem twarzy – niezastąpionym, gdy istnieje  potrzeba ukrycia pewnych istotnych rzeczy.
Wdrapałam się wykutymi w klifie stopniami, i w milczeniu usiadłam ponownie na opuszczonym pospiesznie, miejscu pasażera.
- Szykuje się ciężki dzień…
I nie zawiódł nas. Taki właśnie był. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz