Tak więc, żeby się zbytnio nie rozwijać - prezentuję kolejny rozdział.... Czego? Tego, powinniście się już domyśleć moi drodzy!
Ale tu, w tym momencie, chciałabym podziękować mojej największej inspiracji, która pozwoliła rozwinąć się skrzydłom wyobraźni - Maggie! Liczę na dalszą pomoc :)
A także zachęcam do komentowania, gdyż może się to okazać zdrową dawką krytyki, pomocną korzystnym zmianom!
Świt nie oszczędził mnie i tym
razem. Wschód słońca budzi mnie każdego ranka, zaglądając przez okna i
stopniowo dając do zrozumienia, że najwyższa pora powitać kolejny dzień.
Jeszcze minutkę, dwie. Kwadrans i
będę gotowa. Jednak poranne strumienie pieściły moją twarz coraz intensywniej.
- Dobrze, nie gorączkuj się tak.
Wstaję już, wstaję.
W
kuchni, czekała już na mnie mama jak zwykle – czysta, świeża i ubrana w dobry
humor – przygotowując posiłek. Od samego progu, powitałam ją szerokim
ziewnięciem.
- W samą porę, miałam właśnie iść na
górę, żeby cię obudzić. – po krótkiej lustracji, stwierdziła, iż przydałaby mi
się zmiana opatrunku – Ale dopiero po jedzeniu. Czeka nas mnóstwo pracy, a
czasu coraz mniej.
Zapowiadał się pracowity dzień. A działo się tak od ponad trzech lat, odkąd zmuszone zostałyśmy porzucić doczesne życie i rozpocząć je na
nowo.
Całą tę sytuację, można było opisać
dwoma słowami – długi hazardzisty. Ojciec – główny kierownik jednej z
najprężniej rozwijających się firm budowlanych, potajemnie sprzedał działalność
by ostatecznie przegrać w karty dorobek całego życia. Jednocześnie zadłużając
się na pół miliona euro. Mama
postanowiła złożyć pozew o rozwód, z wyłącznej winy ojca. Nim cały proces
dobiegł końca, przydarzyła się kolejna tragedia. Podczas procesu sądowego,
ojciec dostał ataku serca. Chwilę później, na oczach całej sali, skonał.
To jednak nie był koniec złej passy
naszej rodziny. W świetle prawa, w chwili śmierci Christopher Kaius był mężem
Ursuli, co zobowiązuje ją do przyjęcia długu, jaki pozostawił w spadku jej
małżonek.
Zostałyśmy na bruku, bez grosza przy
duszy z komicznym długiem, prawie niemożliwym do spłacenia. Mama była na skraju
załamania psychicznego, a ja wstydziłam się chodzić do szkoły, w brudnych
ubraniach, głodna i będąca w centrum zainteresowania miejskich plotkarzy. Nie
miałyśmy się do kogo udać – rodzice Ursuli zmarli jeszcze przed ślubem, a
krewnych nie znała. Na świecie zostałam jej tylko ja.
Niebawem
światełko nadziei rozbłysło w naszych sercach. A był nim dziadek Arthur – teść
mamy. Zapewnił dach nad głową, obiecał pomoc w spłacie kredytu – otworzył wizje
na lepsze życie. Nie znam intencji jakie nim wtedy kierowały, gdyż nie
utrzymywaliśmy kontaktu. Dzidek wyrzekł się ojca. A może zupełnie na odwrót –
to ojciec zerwał stosunki z Arthurem? Nie miałam pojęcia. Jedno było pewne
– mężczyzna, który oferował taką pomoc
musiał wiedzieć więcej, aniżeli był w stanie powiedzieć. Pomimo wątpliwości,
jakie wywołał w nas ten niespodziewany akt altruizmu, nie miałyśmy innego
wyboru, jak z radością przyjąć fakt o końcu finansowej niedoli.
I tak, ku największemu zaskoczeniu,
Arthur okazał się właścicielem kilku hoteli oraz spadkobiercą najstarszej
latarni morskiej w okolicy. Co więcej, przekształcił ten wyjątkowy zabytek w
kolejny dobytek branży hotelarskiej, powierzając pieczę nad nim swojej synowej.
I tak jesteśmy tu dzisiaj, mogąc się
cieszyć z dobrodziejstwa pewnego człowieka, który pomógł nam odbić się od dna.
Siedzimy w kuchni, pijąc poranną kawę, mogąc się jedynie zastanawiać nad tym ja
mogłoby wyglądać nasze życie, gdyby nie on. Dziadek Artie.
Właśnie. Jak? Kim byśmy się stały?
Jak skończyły? A jak tak, to kiedy…
Wzdrygnęłam się. Poczułam na sobie
natarczywy wzrok, przeszywający mnie już od dłuższego czasu.
- Luno, dobrze się czujesz? Tak nagle
pobladłaś. – przyłożyła swą ciepłą dłoń do mojego czoła – Nie masz gorączki. –
skwitowała – Więc co cię gryzie, kotku?
-
Nic. Już mi lepiej. Zamyśliłam się tylko.
- Chodzi o twój wyjazd? Jeśli tak,
to nie licz na jakąkolwiek zmianę decyzji. Jedziesz. Temat skończony.
Znowu?! Dlaczego nie dasz mi
zapomnieć. Dlaczego rozdrapujesz stare rany, skoro tak bardzo chciałam nie
pamiętać?
- Jak zwykle wszystko potrafić
popsuć. Czemu choć raz pytając mnie o czym myślę, nie poczekasz na odpowiedź?!
Będę czekać w samochodzie! – rzuciłam i wybiegłam na ganek.
Byłam zła. Nienawidziłam, kiedy tak
robiła, a ostatnimi czasy stało się to jej nawykiem. Zdaje sobie sprawę, że
robi to i wszystko inne dla mojego dobra. Jestem jednak na tyle dorosła, żeby
sama decydować o swojej przyszłości i kierunku jaki postanowię obrać.
Uniwersytetu nie zamykają jutro. Mam mnóstwo czasu. Jedyne czego mi brakuje to
wolność wyboru.
Rozsiadłam się na siedzeniu
pasażera, otworzyłam okno, zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w dźwięki
morza, licząc na odzyskanie spokoju ducha.
Ducha?! Oczami wyobraźni zobaczyłam
cień mężczyzny, stojącego po pas we wzburzonej wodzie. Widziałam go wczoraj,
przed tym jak dostałam czymś twardym w głowę. Tak! Ten ktoś rzucił mnie
kamieniem! Nim zemdlałam, zaraz po upadku na ziemię, dostrzegłam kątem oka mieniący
się przedmiot. Czyli musi tam wciąż być!
Pognałam w miejsce wczorajszego
niefortunnego wydarzenia, z nadzieją na odnalezienie tego, czego szukałam. Jeśli
nie, uznam to za wytwór mojej chorej wyobraźni, a nawet pokornie zgodzę się
przyjąć propozycję mamy co do wyjazdu, choć nie byłam pewna, co jedno ma
wspólnego z drugim. Dobiegłam do plaży i rozpoczęłam rozpaczliwe poszukiwania.
Zawiodłam się, nie znajdując nic.
Najmniejszego śladu, tropu jakoby wczoraj wydarzyło się tu cokolwiek. Przypływ
porwał wszelkie dowody. Znajdowałam się na straconej pozycji. Łzy napłynęły mi
do oczu, rozmywając otaczającą mnie rzeczywistość. Zdałam sobie sprawę z
wszechogarniającej bezsilności - nic mnie nie trzyma w tym padole, czemu więc
nie potrafię pozostawić tego rozdziału mojego życia za sobą? Szukam wymówki by
zostać w miejscu, które doprowadziło do tak wielu nieszczęść! Sprawiło mnóstwo
bólu, a jednocześnie dało mi tyle radości, przyjemności. Dlaczego tak trudno dać odejść przeszłości? I
czy to miejsca będzie mi brakować najbardziej? Żywiołu, który po tak długim
czasie stał się integralną częścią mojej osobowości. Czy bardziej przerażająca
jest wizja zatracenia samej siebie?
Lubię sposób, w jaki jestem taka,
jaka jestem – i wszystko co znajduje się na tym rozległym skrawku ziemi,
ukształtowało moją osobowość. Boję się zmian. Boje się tego, kim mogę się stać
po wyjeździe.
- Boję się. Nie chcę wyjeżdżać. Chcę
tu zostać, założyć rodzinę. Nigdzie indziej, tylko tu. Czy proszę o tak wiele?
Neptunie, proszę. Tylko ty, zawsze potrafiłeś mnie wysłuchać. Więc błagam, zrób
to teraz. Nie pozwól mi odejść.
Także tym razem odpowiedziało mi,
jakże wymowne milczenie.
Szloch,
odbijał się pośród skał. Płakałam jak nigdy wcześniej. Drżałam spazmatycznie w
rytm fal, wdrapujących się na piaszczyste nadbrzeże. Rozpoczynał się przypływ –
chłodne macki dosięgły moich stóp, przynosząc ulgę napiętemu ciału. Gdy poziom
wody wzrósł wystarczająco, by dosięgnąć łydek, coś otarło się o nogę. Twardy
przedmiot o wypolerowanej powierzchni. Czy to mogło być to, co szukała?
Mieniący przedmiot dotknął mej nogi, lądując pomiędzy stopami.
Okrągły
medalion z masy perłowej, z wyrytym prostym, acz intrygującym symbolem. Trzy
spirale w centralnym punkcie, połączone błękitem trójkątnego kamienia
księżycowego. Jego ramiona stylizowane na syreny, których włosy przedstawiały
trzy odmienne żywioły, wykończone były z niewiarygodną precyzją – każdy detal
wydawał się precyzyjnie dopracowanym elementem, stanowiącym zadziwiającą całość.
Zza
pleców, uniósł się echem donośny głos. Mama skończyła przygotowania, czekając
aż się pojawię i będziemy mogły udać się po niezbędne zakupy.
Nie
zastanawiając się więcej, schowałam talizman w bezpieczne miejsce. Łzy wyschły
szybciej niż zwykle, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu
wcześniejszego zajścia. Była to jedna z kilku umiejętności, które przez lata
potrafiłam opanować do perfekcji. Łączyła się ona nierozdzielnie z beznamiętnym, pokerowym wyrazem twarzy – niezastąpionym,
gdy istnieje potrzeba ukrycia pewnych
istotnych rzeczy.
Wdrapałam
się wykutymi w klifie stopniami, i w milczeniu usiadłam ponownie na opuszczonym
pospiesznie, miejscu pasażera.
-
Szykuje się ciężki dzień…
I
nie zawiódł nas. Taki właśnie był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz